780 - Razem przez życie - Child Maureen, Gorący Romans Nr

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maureen Child
Razem przez Ŝycie
(Expecting Lonergan’s baby)
 ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spotkanie ducha nad jeziorem nie zaskoczyłoby bardziej Sama Lonergana. Nie
spodziewał się tu nagiej dziewczyny.
To, co zobaczył, bardzo mu odpowiadało. Wiedział, Ŝe powinien odejść, odwrócić się, ale
nie zrobił tego. Przeciwnie. Wbił wzrok w szczupłą, wysoką postać przecinającą ciemną,
migocącą w blasku księŜyca toń.
Nawet w słabym świetle widział wyraźnie jej lśniącą, opaloną skórę. Rozcinała gładką
wodę niemal bezszelestnie. Długimi ruchami ramion płynęła szybko i spokojnie.
Intruz na cudzej ziemi, pomyślał o niej. Ale dobrze, Ŝe jest, dodał w myślach.
Przyglądał się nieznajomej, ale myślami był gdzie indziej.
Nie powinienem był tu wracać, mówił sobie.
To jezioro, to ranczo przywoływały zbyt wiele wspomnień. Zbyt wiele obrazów z
przeszłości atakowało go boleśnie i bez litości.
Zacisnął powieki i głęboko nabrał powietrza. Kiedy otworzył oczy, napotkał wzrok
dziewczyny. Wpatrywała się w niego, utrzymując się w miejscu machaniem nogami.
– Napatrzyłeś się? – rzuciła.
– To zaleŜy. Masz jeszcze coś do pokazania?
Zagryzła wargi. Jakby siłą powstrzymywała cisnące się jej na usta słowa.
– Kim jesteś? – spytała po chwili.
W jej głosie więcej było złości niŜ lęku.
– Mógłbym spytać o to samo.
– To jest teren prywatny.
– Jak najbardziej. – SkrzyŜował ręce na piersi. – I właśnie zastanawiam się, co ty tutaj
robisz.
– Mieszkam tu. – Szarpnięciem głowy odrzuciła z twarzy mokre, brązowe włosy.
– Mieszkasz tu? To jest ranczo Lonerganów. Ranczo naleŜało do jego rodziny od wielu
pokoleń.
Od czasów gorączki złota, kiedy przodkowie Sama zdecydowali się ruszyć do Kalifornii
w poszukiwaniu lepszego Ŝycia. Złota nie znaleźli. Zajęli się hodowlą koni. Z biegiem lat
rodzina malała. Obecnie został tylko jeden starzec i trzech kuzynów: Sam, Cooper i Jake.
Dziadek Sama, Jeremiasz Lonergan, mieszkał na ranczu samotnie od dwudziestu lat. Od
śmierci Ŝony, babki Sama. Więc, jeśli wierzyć nagiej dziewczynie, miał lokatorkę.
– Zgadza się – przyznała dziewczyna. – Ale właściciel tego rancza jest opiekuńczy. I
bywa wściekły.
Sam omal nie parsknął śmiechem. Nie spotkał na świecie człowieka o równie gołębim
sercu jak jego dziadek. A według tej dziewczyny miał się wściekać.
– Ale chyba nie ma go tutaj? – zapytał.
– Nie ma.
– Skoro więc jesteśmy tylko we dwoje i skoro zaprzyjaźniamy się tak ładnie... moŜe
powiesz mi, czy często kąpiesz się nago?
– A ty często podglądasz nagie kobiety?
– Kiedy tylko mam okazję.
Posłała mu groźne spojrzenie. Odsunęła z czoła mokre włosy. Zanurzyła się przy tym
trochę głębiej. Utrzymywanie się na powierzchni męczyło ją coraz bardziej.
– Nie wyglądasz na zawstydzonego. Uśmiechnął się.
– Miła pani, gdybym nie spoglądał na nagą kobietę, kiedy tylko nadarzy się sposobność,
to dopiero byłoby zawstydzające.
– Twoja mama musi być z ciebie dumna. Zaśmiał się. Mama pewnie nie, ale dziadek na
pewno.
Rozejrzała się dookoła. Pustka. Byli sami wśród dębów wokół jeziora. Do rancza mieli
prawie dwa kilometry, a do szosy – dwadzieścia.
– Posłuchaj – zaczęła – miałeś juŜ swój spektakl. Teraz jest mi zimno, jestem zmęczona i
chciałabym wyjść.
– Kto ci zabrania? Oczy jej pociemniały.
– Słucham? PrzecieŜ nie wyjdę z wody, kiedy się na mnie gapisz.
Sam poczuł coś jak wyrzut sumienia, ale zignorował go. Owszem, powinien się odwrócić.
Ale czy głodny człowiek odsunie stek tylko dlatego, Ŝe został skradziony?
– Powinieneś się odwrócić – usłyszał po chwili. Delikatny uśmiech podniósł mu kąciki
warg.
– Skąd mam wiedzieć, Ŝe nie uderzysz mnie czymś cięŜkim, kiedy to zrobię?
– Czy wyglądam na kogoś, kto ma złe zamiary?
Wzruszył ramionami.
– OstroŜności nigdy za wiele.
Pokiwała głową. Zanurzyła się przy rym po samą brodę.
– Wspaniale. Ja jestem naga, ale to ty się boisz.
Podmuch wiatru poruszył liśćmi. ZadrŜała. Zanurzyła się jeszcze głębiej. Sam znowu
poczuł wyrzuty sumienia.
Podniósł głowę ku rozgwieŜdŜonemu niebu.
– Jaka piękna noc – powiedział. – MoŜe rozbiję tu obóz?
– Nie zrobisz tego.
– Nie? – Rozbawiony coraz bardziej, udawał, Ŝe powaŜnie się zastanawia. – MoŜe nie.
Ale pytanie pozostanie. Wychodzisz czy będziesz próbowała spać, pływając?
Sapnęła gniewnie. Wściekle uderzyła dłonią w wodę.
– Wychodzę!
– Nie mogę się doczekać!
– Straszny z ciebie palant, wiesz?
– JuŜ to kiedyś słyszałem.
– Wcale mnie to nie dziwi.
– WciąŜ jesteś w wodzie. – Wetknął ręce do tylnych kieszeni spodni. – Musi ci być
zimno...
– Owszem, ale...
– JuŜ ci powiedziałem, Ŝe nie odejdę.
Znów rozejrzała się nerwowo, jakby szukała ratunku.
– Skąd mam wiedzieć, Ŝe nie rzucisz się na mnie, kiedy tylko wyjdę z wody?
– Mogę ci dać słowo. Ale poniewaŜ mnie nie znasz, chyba nie na wiele się to zda.
Parę chwil przyglądała się mu uwaŜnie. Zrobiło mu się nieprzyjemnie.
– Jeśli dasz mi słowo, zaufam ci – powiedziała po chwili.
Zmarszczył brwi. Wyjął rękę z kieszeni i potarł się po karku. Piękna naga nieznajoma
była gotowa mu zaufać. Wspaniale.
– Zgoda. Daję słowo.
Kiwnęła głową. Lecz minęła dobra minuta, nim ruszyła do brzegu. Poczuł wtedy coś
dziwnego. Oczekiwanie? Podniecenie?
Blask księŜyca migotał na jej mokrej skórze, kiedy powoli wynurzała się z wody.
Przyglądał się, jak szła do starannie złoŜonego pod drzewem ubrania. Zrobiło mu się gorąco.
Gwałtowne poŜądanie rozpaliło krew w Ŝyłach Sama.
Była wysoka i szczupła. Miała drobne, jędrne piersi i wąskie biodra. Fragmenty
nieopalonej skóry powiedziały mu, Ŝe raczej rzadko opalała się nago. Ta niekompletna
opalenizna sprawiła, Ŝe jej nagość stała się jeszcze bardziej podniecająca. Paski jasnej skóry
aŜ korciły, by przyjrzeć im się dokładnie.
PoŜądanie wzburzyło krew Sama.
W blasku księŜyca była jak bajkowa zjawa. AŜ go ręce świerzbiły, by wziąć ją w
ramiona. Pomyślał, Ŝe to syrena wyszła z morskiej toni, Ŝeby go uwieść.
– Jesteś cudowna.
Zawahała się. WyŜej uniosła głowę. Stała, dumna, pewna siebie. Wiedziała, Ŝe to on
powinien był wstydzić się, Ŝe na nią patrzy.
Ale, do diabła! Nie mógł przestać.
Po chwili wciągnęła koszulkę i luźną, długą do kolan spódnicę. Stopy wsunęła w sandały.
Powinien być jej wdzięczny. Dzięki niej uwolnił się od upiorów przeszłości. Od
wspomnień, które budziły się nad tym jeziorem.
– Wiesz – odezwał się, kiedy się wyprostowała. – Przepraszam cię za wszystko. Nie
spodziewałem się spotkać tu ciebie i...
Dała mu kuksańca w Ŝołądek. Niezbyt mocno. Ale zaskoczyła go tak bardzo, Ŝe na
moment stracił oddech.
– Zdziwiony?! – Maggie Collins zebrała włosy w gruby węzeł i wycisnęła resztki wody.
Cudowna, pomyślał. Cudowna.
WciąŜ czuła to dziwne ciepło koło serca, które pojawiło się, kiedy jej się przyglądał. Było
to tak, jakby jej dotykał, a nie patrzył. I wtedy przez króciutką chwilkę zapragnęła, Ŝeby
naprawdę jej dotknął.
Wprawiło to Maggie w jeszcze większą wściekłość. Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
– Ty zepsuty, samolubny, Ŝałosny...
Psiakrew! Znowu zabrakło jej przekleństw.
Oddychała gwałtownie. UraŜona duma bolała. Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy,
przyglądającego się jej w ciemnościach, omal nie umarła na atak serca. Ale im dłuŜej mu się
przyglądała, tym lęk szybciej słabł.
Maggie bardzo długo musiała polegać na sobie. Miała instynkt, który podpowiadał jej,
kiedy była bezpieczna, a kiedy nie. śaden dzwonek alarmowy nie włączył się, kiedy na niego
patrzyła. Był źle wychowany, ale nie był niebezpieczny.
Przynajmniej fizycznie.
Ale działał na zmysły... To juŜ zupełnie inna bajka. Był wysoki i przystojny. I miał błysk
w ciemnych oczach... Coś bardzo... smutnego. A Maggie była bardzo wraŜliwa na męŜczyzn
o smutnych oczach i o samotnych sercach.
Niestety, kilka razy w Ŝyciu sparzyła się. Nabrała przekonania, Ŝe musi być jakiś powód
tego, Ŝe męŜczyzna jest samotny.
Wpatrywała się w Sama, który zakłócił jej nocne pływanie. Kilka lat wcześniej
czmychnęłaby, gdzie pieprz rośnie. Teraz było inaczej. W ciągu ostatnich dwóch lat zdarzyło
się tak wiele. Tak wiele się zmieniło. Znalazła dom. Stała się częścią rancza Lonerganów... I
nikt, nawet taki przystojny nieznajomy, nie był w stanie jej przestraszyć.
– Ale masz cios. – Sam próbował zagadywać Maggie.
– PrzeŜyjesz. – Minęła go i ruszyła ścieŜką między drzewami, wiodącą do rancza.
Zatrzymał ją, kładąc rękę na ramieniu. Poczuła mrowienie na karku. Krew Ŝywiej
popłynęła w jej Ŝyłach. Gwałtownie odskoczyła.
– Hej, hej – powiedział uspokajająco. – Wszystko w porządku. Uspokój się.
Tak gwałtowna reakcja zaskoczyła nawet ją samą.
– Nie dotykaj mnie więcej.
– W porządku – powiedział. – To się nie powtórzy. Maggie oddychała głęboko. Starała
się uspokoić.
Nie wystraszyła się tego, Ŝe dotknął jej ramienia, ale jak na to dotknięcie zareagowała.
Dzwonki alarmowe w jej głowie przeraźliwie się rozdzwoniły. Lepiej unikaj tego męŜczyzny!
– Dotarcie do domu zajmie mi jakieś dziesięć minut – powiedziała lekko drŜącym
głosem. – Wykorzystaj ten czas, Ŝeby stąd odejść.
– Nie zrobię tego. – Pokręcił głową.
– Lepiej zrób. Kiedy tylko dotrę do telefonu, zadzwonię na policję, Ŝe jakiś intruz się tu
kręci.
– Proszę bardzo – powiedział. – Ale nie będzie z tego nic dobrego.
– A to dlaczego?
– PoniewaŜ chodziłem do szkoły z szefem policji w tym mieście. Poza tym myślę, Ŝe
Jeremiasz Lonergan protestowałby gorąco przeciwko aresztowaniu mnie.
Maggie poczuła niepokój. Ale jednak zadała to pytanie:
– Czemu protestowałby?
– GdyŜ jestem Sam Lonergan, a Jeremiasz jest moim dziadkiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl