789. Roberts Nora - Pieśń gór -Minikolekcja Nory Roberts, harlekinum, Harlequin Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nora Roberts

PIEŚŃ GÓRROZDZIAŁ PIERWSZY

Krajobraz w południowo - wschodnim Wyomingu jest zaskakująco różnorodny. Rozległe równiny i faliste wzgórza graniczą z kamienistymi górami i gęstymi la­sami sosnowymi. Widok z kuchennego okna był zdu­miewający. Samanta Evans przerwała swoje zajęcia, że­by się nim delektować.

Góry Skaliste przesłaniały większą część nieba. Ich szczyty okrywał śnieg, mimo że była to już końcówka marca.

Samanta zastanawiała się, czy kolejną zimę także spę­dzi w Wyomingu. Marzyła o długich spacerach, wietrze smagającym jej policzki i o szalonych górskich przejaż­dżkach konnych, podczas których śnieg rozpryskuje się spod końskich kopyt. Niestety wiedziała, że te marzenia nie spełnią się, dopóki jej siostra nie poczuje się na tyle dobrze, że będzie mogła zostać w domu bez opieki.

To właśnie Sabrina była powodem, dla którego Sa­manta była w Wyomingu - krainie majestatycznych gór i cichych równin. Krainie tak różnej od Filadelfii, z jej wieżowcami i korkami ulicznymi.

Siostry zawsze były ze sobą bardzo związane. Łączy­ła je, typowa dla bliźniąt, specyficzna, niemal magiczna więź. Wyglądem różniły się od siebie, mimo że były tego samego wzrostu i podobnej budowy ciała. Oczy Samanty były ciemne, chabrowoniebieskie, szeroko osadzone, z gęstymi rzęsami. Sabrina miała oczy koloru szarego. Obie miały owalne twarze, nieduże, proste no­sy i ładnie wykrojone usta. Samanta miała włosy do ramion i nosiła grzywkę. Jej włosy były gęste, brązowe i miały złote refleksy. Sabrina była krótko ostrzyżoną blondynką. Jej loki delikatnie otaczały twarz.

Siostry łączyła silna i trwała więź. Nawet kiedy Sa­brina poślubiła Dana Lomaksa i przeniosła się na jego ranczo w dorzeczu Laramie, stosunki między nimi nie uległy zmianie. Pozostawały w kontakcie telefonicz­nym i listownym, co pomagało Samancie złagodzić po­czucie samotności. Cieszyło ją szczęście siostry i wspólnie z nią radowała się oczekiwanym dzieckiem. Podczas rozmów telefonicznych obie często śmiały się i snuły różne plany.

Tak było do dnia, w którym zadzwonił Dan.

Dzwonek telefonu wyrwał Samantę z głębokiego snu. Sięgnęła po słuchawkę i usłyszała w niej podeks­cytowany głos szwagra.

- Samanto - zaczął bez powitania. - Sabrina jest bardzo chora. Udało nam się uratować dziecko, ale ona musi przez najbliższy czas bardzo na siebie uważać. Będzie musiała zostać w łóżku pod stałą opieką. Stara­my się znaleźć kogoś, kto mógłby...

Samanta nie wahała się ani chwili. Chodziło o jej siostrę. Osobę, którą kochała najbardziej na świecie.

- Nie martw się, Dan. Przyjadę tak szybko, jak to będzie możliwe.

Po niespełna dwudziestu czterech godzinach była już w samolocie lecącym do Wyomingu.

Tym razem do rzeczywistości sprowadził Saman­tę gwizd czajnika. Zaparzyła ziołową herbatę i ustawi­ła delikatne filiżanki z roślinnym wzorem na srebrnej tacy.

- Czas na herbatę - zawołała, gdy tylko weszła do salonu. Sabrina, wsparta na poduszkach, leżała na sofie. Mimo że jej twarz zdobił ciepły uśmiech, na policzkach widać było nienaturalną bladość.

- Jak na filmach - powiedziała z przekąsem, widząc siostrę ustawiającą srebrną tacę na sosnowym stole.

- Mogę sobie wyobrazić. - Samanta nalała herbatę do filiżanek. - Ale powinnaś się już do tego przyzwy­czaić. Minął już prawie miesiąc. - Podniosła dużego, szarego kocura z kolan Sabriny i posadziła go na swo­ich. Podała siostrze filiżankę i przysiadła na kocu. - Czy Shylock dotrzymywał ci towarzystwa? - spytała, patrząc na kota.

- On jest wielkim pieszczochem. - Sabrina wypiła łyk herbaty i uśmiechnęła się ironicznie. - Łaskawie pozwolił mi drapać się za uszami. Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że go ze sobą przywiozłaś. Zabawa z nim to moja najlepsza rozrywka - westchnęła i od­chyliła się na poduszki. - Wstyd mi, że leżę tutaj i uża­lam się nad sobą. Ale z drugiej strony wiem, że jestem szczęściarą. - Położyła dłoń na brzuchu i czule go po­gładziła. - Przecież będę miała dziecko.

- Masz prawo trochę marudzić - odpowiedziała Samanta współczująco. - Przywykłaś do aktywnego trybu życia.

- Nie mam prawa się skarżyć. Ty porzuciłaś pracę i dom, żeby tu przyjechać i opiekować się mną. - Kolejne głębokie westchnienie wyrwało się z jej piersi, a w sza­rych oczach pojawiły się łzy. - Gdyby Dan powiedział mi, co planujesz zrobić, nigdy bym się na to nie zgodziła.

- I tak byś mnie nie powstrzymała. - Samanta pró­bowała rozweselić Sabrinę. - Od tego ma się starszą siostrę.

- Nigdy nie zapomnisz, że jesteś o siedem minut starsza! - Oczy Sabriny rozjaśniły się, a delikatny uśmiech pojawił się w kącikach jej ust.

- Oczywiście, że nie. To właśnie daje mi przewagę nad tobą.

- A twoja praca, Sam?

- Nie martw się. - Samanta machnęła lekceważąco ręką. - Znajdę inną pracę. W końcu w tym kraju jest więcej niż jedno liceum i wszystkie muszą mieć na­uczycieli gimnastyki. Poza tym potrzebuję wakacji.

- Wakacji!? - wykrzyknęła Sabrina. - Sprzątanie, gotowanie i opieka nad chorą - to mają być wakacje?

- Moja droga, próbowałaś kiedykolwiek uczyć tłuste, kompletnie pozbawione zmysłu koordynacji nastolatki ćwiczeń na poręczach? Cóż, każdy ma inną wizję wakacji.

- Sam, ale z nas para. Ty, ze swoimi nastolatkami i ja, z moimi niedoszłymi Mozartami. Bóg jeden wie, ile razy zmywałam masło orzechowe z klawiszy starych organów Wurlitzera, zanim pojawił się Dan i zabrał mnie daleko od tego ćwiczenia gam i tych problemów z cudownymi dziećmi. Czy myślisz, że mama marzyła o takiej przyszłości dla nas, kiedy wysyłała nas na te wszystkie lekcje?

- Ale za to jesteśmy bardzo wszechstronne. - Samanta uśmiechnęła się drwiąco. - Nie jesteś jej wdzięczna? Za­wsze nam mówiła, że pewnego dnia będziemy jej jeszcze dziękować za lekcje baletu i gry na fortepianie.

- Lekcje śpiewu i jazdy konnej - podchwyciła Sabrina, wyliczając na placach kolejne pobierane nauki i uprawiane dyscypliny sportowe. - Gimnastyka i pły­wanie - kontynuowała ze śmiechem.

- Biedna mama. - Samanta ułożyła kota w wygod­niejszej pozycji. - Chyba oczekiwała, że jedna z nas poślubi prezydenta i pragnęła, byśmy były do tego przygotowane.

- Nie powinnyśmy się z tego nabijać. - Sabrina otarła oczy chusteczką. - Te lekcje jednak przydały nam się w życiu.

- To prawda. Na przykład do dziś potrafię przyrzą­dzać suflet szpinakowy.

- Okropność! - Samanta skrzywiła się, a siostra tyl­ko pokiwała głową. - No ale masz przecież swoje me­dale - przypomniała jej Sabrina.

- Tak, mam medale i wspomnienia. Czasem wydaje mi się, że to wszystko działo się wczoraj, a nie prawie dziesięć lat temu.

- Wciąż pamiętam, jak bardzo byłam przejęta, kiedy pierwszy raz startowałaś na olimpiadzie. I chociaż mnó­stwo razy widziałam cię ćwiczącą na poręczach, mimo wszystko trudno było mi uwierzyć, że to naprawdę ty. No a moment, w którym otrzymałaś swój pierwszy olimpij­ski medal, był najszczęśliwszą chwilą w moim życiu.

- Dobrze pamiętam, jak po niepowodzeniu na rów­noważni myślałam, że już nic mi się nie uda. Nogi miałam jak z waty i byłam śmiertelnie przerażona, że się ośmieszę. I wtedy właśnie zobaczyłam na widowni mamę. Pomyślałam, jak wiele dla mnie zrobiła i jak wiele poświęciła. Nie mam na myśli pieniędzy, ale wsparcie duchowe, jakiego mi udzielała przez lata tre­ningu. Musiałam udowodnić, że to nie poszło na marne, musiałam dobrym występem jakoś jej to wynagrodzić. Chociaż wiedziałam, że nigdy mi nie powie, że jest ze mnie dumna.

- Udowodniłaś to. - Sabrina posłała siostrze ciepły uśmiech. - Chociaż nie zwyciężyłaś na poręczach i w ćwiczeniach wolnych. Udowodniłaś to samym star­tem w zawodach. A mama była z ciebie bardzo dumna. Nawet jeśli tego nigdy nie powiedziała.

- Ty zawsze mnie rozumiałaś. Zatem zrozum teraz wreszcie i zaakceptuj ten oczywisty fakt, że bardzo chciałam tu do ciebie przyjechać. Pragnę być tutaj. Czu­ję, że jestem stąd.

- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Sabrina przytrzymała jej dłoń. - Nie rozumiem też, jak cokol­wiek do tej pory mogłam zrobić bez ciebie.

- Poradzisz sobie. Masz przecież Dana.

- Masz rację - przytaknęła Sabrina. - Bardzo za nim tęsknię. Powinien niedługo być w domu - powiedziała, zatrzymując wzrok na zegarze.

- Coś wspominał, że będzie chciał dzisiaj sprawdzić ogrodzenie. Wciąż wyobrażam go sobie, jak ściga ko­niokradów lub walczy z Indianami.

- Widać, że żyjesz w mieście - roześmiała się Sabrina. - Wiesz, Sam, ja już nawet nie bardzo pamiętam, jak wygląda Filadelfia. Wiem, że Jake Tanner pojechał dziś z Danem sprawdzać ogrodzenia.

- Jake Tanner? - spytała Samanta.

- Och, tak. Jeszcze go nie poznałaś. Północno - za­chodnia część rancza należy do niego. Ranczo Lazy L to też jego teren. Jest właścicielem połowy hrabstwa.

- Baron ziemski - podsumowała Samanta.

- Bardzo trafne określenie - zgodziła się Sabrina. - Jest też właścicielem rancza Double T, które zrobiło na mnie szczególne wrażenie. Prowadzi je po mistrzow­sku. Dan często powtarza, że Jake jest nie tylko świet­nym ranczerem, ale ma również smykałkę do interesów.

- Pasuje do opisu niezłego nudziarza - zastanowiła się Samanta, kręcąc nosem. - Zapewne ma szpakowate włosy, ogorzałą twarz, cienkie, podkręcone wąsiki i pokaźny, wylewający się ze spodni brzuszek...

- Pudło, siostrzyczko - Sabrina roześmiała się ser­decznie. - Jake Tanner nijak się nie ma do tego opisu. Powiem więcej, jest facetem, na którego miło patrzeć.

A ponieważ na dodatek jest bogaty, wolny i dobrze mu się wiedzie, większość kobiet do czterdziestki wariuje w jego obecności.

- Wygląda na niezłą partię. Mama z miejsca by go pokochała - chłodno zauważyła Samanta.

- Zdecydowanie masz rację - zgodziła się siostra. - Jednak Jake jak na razie sprytnie unika sideł. Chociaż, wnioskując z tego, co mówi Dan, nie ma nic przeciwko tym zalotom.

- Teraz to dopiero wygląda mi na zarozumiałego nudziarza - oceniła Samanta, głaszcząc kota.

- Trudno go winić za to, że chętnie bierze to, co mu oferują. - Sabrina broniła Tannera. - Przypuszczam, że niedługo skończą się te podchody i Jake da się popro­wadzić do ołtarza. Lesley Marshall, której ojciec ma ranczo sąsiadujące z terenami Jake'a, ma na niego oko. Być może jest trochę rozpieszczona, jednak jest też kobietą bardzo zdecydowaną, a jednocześnie niezwykle bogatą, zatem wróżę jej sukces.

- To będzie idealna para.

- No może... - mruknęła pod nosem Sabrina. Zmar­szczyła czoło i dodała: - Lesley jest miła, dopóki jest jej to na rękę. Dla Jake'a to najwyższy czas, żeby zna­leźć sobie żonę i założyć rodzinę. Bardzo go lubię i wo­lałabym, żeby związał się z kimś, kto ma w sobie więcej ciepła niż Lesley.

- Kazanie mężatki z długim stażem - zadrwiła Sa­manta, zwracając się do drzemiącego i niezainteresowanego rozmową kota. - Ledwo minął rok szczęśliwe­go związku, a kochana siostrzyczka już nie może pa­trzeć na ludzi bez obrączki.

- To prawda. Niedługo wezmę się za ciebie.

- Dziękuję za ostrzeżenie.

- W Wyomingu aż roi się od przystojnych kowbo­jów i ranczerów - uśmiechnęła się Sabrina, widząc na twarzy Samanty grymas niezadowolenia. - To nie naj­gorsze miejsce na osiedlenie się.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby osiąść tu na stałe. Jestem zafascynowana tutejszymi rozległymi przestrze­niami i przyrodą. Ale - zrobiła znaczącą pauzę, by zwró­cić uwagę Sabriny - ani kowboje, ani ranczerzy nie figu­rują w moich planach na najbliższą przyszłość.

- Teraz wracam do kuchni dopilnować pieczeni. A ty, nieuleczalna romantyczko, masz to. - Samanta podała sio­strze książkę ze stołu. - Czytaj ulubione historie miłosne.

- Zmienisz zdanie, kiedy się zakochasz - zawyroko­wała Sabrina z przekonaniem.

- Jasne. - Samanta uśmiechnęła się pobłażliwie. - A gdy już to się stanie, wokół bić będą w dzwony, a fa­jerwerki wybuchną strumieniami kolorowych gwiazd. - Poklepała siostrę po ramieniu i wyszła z pokoju, do­powiadając: - A anioły będą śpiewać, a płomienie roz­jaśnią niebo...

- Jeszcze się przekonasz - krzyknęła za nią Sabrina.

Samanta, przygotowując warzywa do wieczornego posiłku, podśmiewała się pod nosem z pomysłów i pla­nów siostry.

- Miłość - mruknęła ironicznie.

Pomyślała, że jej jedyne doświadczenia związane z tym jakże niełatwym uczuciem polegają na odrzuca­niu niechcianych zalotów niecierpliwych samców. Nie zdarzyło się, żeby choć jeden mężczyzna wzbudził w niej choćby cień zainteresowania. Ale czymkolwiek była ta miłość, bez wątpienia miała duży wpływ na Sabrinę. Młodsza z bliźniaczek zawsze była delikatniej­sza i bardziej ulegała uczuciom. Także teraz, chociaż Sabrina starała się być silna i dzielna, Samanta wiedzia­ła, że siostra, w obawie przed poronieniem, potrzebo­wała jak nigdy dotąd wsparcia i miłości Dana.

Ledwie to pomyślała, a jak na zawołanie za oknem pojawiły się dwie sylwetki jeźdźców. Ściągnęła kurtkę z wieszaka i wyszła naprzeciw nadjeżdżającym. Kiedy Dan i jego towarzysz zbliżyli się, powitała ich z uśmie­chem i pozdrowiła gestem dłoni. Już z daleka widziała zatroskaną twarz Dana, która jednak zmieniła się, kiedy na nią spojrzał.

- Czy z Sabriną wszystko w porządku? - zapytał, podjeżdżając do niej.

- Tak. Ma się dobrze - zapewniła Samanta. - Jest tylko trochę niespokojna i mocno stęskniona za swoim mężem.

- Lepiej dzisiaj jadła?

Ciepły uśmiech rozświetlił twarz Samanty, sprawia­jąc, że wyglądała zdumiewająco pięknie.

- Miała lepszy apetyt. A w każdym razie bardzo się starała. - Samanta uniosła rękę, głaszcząc gładką skórę wierzchowca, którego dosiadał Dan. - Wszystko, czego teraz potrzebuje, to twoje towarzystwo.

- Będę przy niej, jak tylko rozsiodłam konia.

- Och Dan, na litość boską. Niechże się tym zajmie twój pomocnik albo ja sama to zrobię. Sabrina cię po­trzebuje.

- Ale...

- W porządku, szefie - odezwał się drugi jeździec, któremu Samanta podziękowała spojrzeniem. - Zaopie­kuję się twoim koniem, a ty pędź do swojej żoneczki.

Dan uśmiechnął się do niego szeroko i zsiadł z konia.

- Dzięki - powiedział, wręczając mu wodze, po czym zwrócił się do Samanty: - Idziesz do środka?

- Nie. - Potrząsnęła głową. - Potrzebujecie tej chwili tylko dla siebie, a ja zaczerpnę trochę świeżego powietrza.

- Dzięki, Samanto - spojrzał na nią z wdzięcznością i ruszył w kierunku domu.

Samanta czekała, aż drzwi za nim się zamkną. Prze­szła kilka kroków i znużona opadła na pniak, używany do rąbania drewna. Opierając plecy o ogrodzenie, ode­tchnęła głęboko orzeźwiającym, chłodnym powietrzem. Napięcie związane z opieką nad siostrą i zmęczenie prowadzeniem domu oraz gotowaniem posiłków dawa­ły o sobie znać.

- Jeszcze kilka dni... - powiedziała sama do siebie, zamykając oczy. - Jeszcze kilka dni i przyzwyczaję się do nowego rytmu, i znów poczuję się sobą. - Gruba sztruksowa kurtka chroniła ją przed chłodem. Odchyliła głowę, pozwalając, by wiatr smagał jej policzki, a myśli odpływały wraz z nim.

- Niezłe miejsce na drzemkę.

Samanta usiadła gwałtownie, wytrącona ze snu. Jej spoj­rzenie powędrowało w górę, by dostrzec, kto ją obudził.

Miał szczupłą, opaloną twarz, wyraziste kości policz­kowe. Jego oczy były intrygujące, głęboko osadzone i ukryte pod gęstymi rzęsami. Ale jej uwagę przykuwał głównie ich kolor - intensywna, czysta zieleń. Jego rdzawozłote włosy opadały lokami spod mocno naciś­niętego na głowę kowbojskiego kapelusza.

- Dobry wieczór pani. - Mimo iż w geście powita­nia dotknął dłonią ronda swego kapelusza, jego nie­zwykłe oczy zdawały się z niej szydzić.

- Dobry wieczór - odpowiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał godnie.

- Od zbyt długiego siedzenia na dworze po zacho­dzie słońca można nabawić się przeziębienia. Poza tym wiatr się nasila. - Stał na szeroko rozstawionych no­gach, ręce trzymał wciśnięte w kieszenie i mówił bar­dzo powoli, niemal cedząc słowa przez zęby. - Nie powinno się wychodzić na dwór bez kapelusza. - Mó­wiąc to, wskazał na jej głowę. - Kapelusz pomaga za­trzymać ciepło.

- Nie jest mi zimno. - Przez chwilę obawiała się, że szczękanie zębami ją zdradzi. - Chciałam tylko... za­czerpnąć trochę powietrza.

- Tak, tak - pokiwał głową ze zrozumieniem. Popa­trzył ponad nią na ostatnie promienie zachodzącego za szczyty gór słońca. - To wspaniały wieczór na siedzenie na dworze i obserwowanie zachodu słońca.

Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz nieznajomego. Mimo że Samanta była zakłopotana, że zastał ją śpiącą, odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.

- W porządku, przyznaję się. Zasnęłam tutaj. Nie sądzę, że uwierzyłbyś, gdybym próbowała cię przeko­nać, że tylko siedziałam z zamkniętymi oczami.

- Nie, proszę pani.

- No tak. - Wstała ze swojego miejsca. Była nieco zaskoczona, że nadal musi wysoko zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Jeśli nikomu nie powiesz ani słowa o tym, że zasnęłam, to zaproszę cię na kawa­łek szarlotki, którą upiekłam na podwieczorek.

- To bardzo kusząca propozycja - odpowiedział, ponownie unosząc dłoń i trącając rondo kapelusza. - Uwielbiam szarlotki. Jest tylko jedna lub dwie rzeczy, które lubię jeszcze bardziej.

Przyjrzał się jej uważnie. Samanta poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej. W tym mężczyźnie było coś niecodziennego, niespotykanego. Siła kontrastująca z powolnie wypowiadanymi słowami i ciągłym uśmie­...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl