804. Nora Roberts - Błękitne wzgórza -Minikolekcja Nory Roberts, harlekinum, Harlequin Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nora Roberts

BŁĘKITNE WZGÓRZAROZDZIAŁ PIERWSZY

Zajazd „Pod Sosnami” stał w ustronnym zakątku Błę­kitnego Pasma Appalachów. Z szosy należało jechać krętą drogą, potem przez bród tak wąski, że mógł się nim prze­prawić zaledwie jeden samochód. Stąd już niedaleko było do hotelu.

Prześliczne położenie skutecznie kryło niedoskonałości niezbyt stylowego, dwupiętrowego budynku. Od fasady ze spłowiałej jasnoróżowej cegły odcinały się wąskie okna . z białymi okiennicami. Z czterospadowego dachu, który z upływem czasu przybrał wyblakłą, szarozielonkawą bar­wę, sterczały trzy wysokie kominy. Szeroki drewniany ganek, na który z każdej strony wychodziły drzwi, opasy­wał budynek niczym biały fartuszek.

Wokół rozciągał się gładki, dobrze utrzymany trawnik. Granice półhektarowej działki wyznaczały drzewa i ostańce skalne. Zupełnie jakby natura zdecydowała, że nie odda ani kawałka ziemi więcej. Widok zapierał dech w pier­siach. Dom i góry spokojnie egzystowały obok siebie, nie ujmując sobie wzajemnie nic z urody.

Autumn zatrzymała samochód na parkingu. Stało tam już pięć aut, wśród których dostrzegła wysłużonego chevy swojej ciotki. Chociaż sezon rozpoczynał się dopiero za kilka tygodni, najwyraźniej w pensjonacie zatrzymało się już kilku gości.

Kwietniowe powietrze ciągle było bardzo rześkie. Żon­kile nie zdążyły jeszcze rozkwitnąć, ale krokusy zaczynały powoli więdnąć, a w krzewach azalii można było dostrzec pękające paki. Wszystko już zapowiadało wiosnę. Nawet w otaczających polanę wysokich górach widać było ślady świeżej zieleni. Tylko czekać, aż znikną ponure brązy i szarości.

Autumn zawiesiła na ramieniu futerał z aparatem, na dru­gie ramię znacznie mniej ostrożnie zarzuciła torbę. Postano­wiła zabrać się ze wszystkim za jednym zamachem, więc w obie dłonie chwyciła po jednej wielkiej walizie, które z niemałym trudem wyciągnęła z bagażnika, i tak obładowa­na weszła po schodkach. Drzwi, jak zwykle, były otwarte.

W obszernej bawialni nie było żywej duszy, jednak na kominku płonął ogień. Nic się nie zmieniło, myślała, wchodząc do środka.

Na podłodze leżały plecione chodniki, na sofach rozło­żono szydełkowe kapy, w oknach wisiały perkalowe za­słonki, a na półce nad kominkiem wciąż stała ta sama kolekcja porcelanowych figurek.

Pokój o dziwo wyglądał całkiem schludnie, choć nie można było powiedzieć, że panuje w nim porządek. Po­rozkładane czasopisma, wypełniony po brzegi koszyk z przyborami do szycia, poduszki na parapecie wykuszowego okna tworzyły przyjazną domową atmosferę, która z całym tym rozgardiaszem idealnie pasowała do ciotki.

Widok salonu ucieszył Autumn. Miło jest stwierdzić, że coś, co kochamy, pozostaje takie samo. Rozglądała się wokół, przygładzając dłonią długie, sięgające poniżej pasa wło­sy, które podczas jazdy potargał wiatr wpadający przez otwarte okno. Przyszło jej do głowy, żeby wyciągnąć szczot­kę, ale porzuciła tę myśl, gdy usłyszała kroki w korytarzu.

- O, tu jesteś. - Ciotka powitała ją, jakby Autumn spędziła godzinę na zakupach w supermarkecie, a nie rok w Nowym Jorku. - Dobrze, że zdążyłaś przed obiadem. Dziś mamy twoją ulubioną duszoną wołowinę.

Nie miała sumienia przypomnieć, że było to ulubione danie jej brata, Paula.

- Ciociu Tabby, jak dobrze cię widzieć! - Pocałowała ją w pachnący lawendą policzek.

Ciotka Tabby, choć nosiła imię, jakie zwykle nadaje się pospolitym dachowcom, w niczym nie przypominała kota. Powszechnie uważa się, że koty mają snobistyczną naturę i pogardliwy stosunek do otoczenia, ponadto są prędkie, zwinne i przebiegłe. Ciocia Tabby natomiast znana była w rodzinie z chaotycznej gadaniny i roztrzepania. Zda­niem Autumn, która za nią przepadała, była najbardziej prostoduszną osobą na świecie.

- Wyglądasz prześlicznie - orzekła, przyjrzawszy się ciotce uważnie. Nie było w tym żadnej przesady. Obie miały ten sam głęboki kasztanoworudawy odcień włosów, chociaż u ciotki pojawiło się już wiele siwych pasem, z którymi było jej zresztą bardzo do twarzy. Krótka swo­bodnie układająca się fryzurka otaczała małą, okrągłą bu­zię. Wszystko w niej było małe: usta, nos, uszy, a nawet dłonie i stopy. Jasnoniebieskie oczy były trochę zamglone. Gładka skóra wciąż pozbawiona była zmarszczek. Ciotka była okrąglutka, miękka i o dobre piętnaście centymetrów niższa od Autumn, która czuła się przy niej jak chuda tyczka. - Naprawdę prześlicznie - powtórzyła. Znów chwyciła ją w objęcia i ucałowała w drugi policzek. Ciocia Tabby popatrzyła na nią z uśmiechem.

- Wyrosłaś na piękną dziewczynę. Zawsze wiedzia­łam, że tak będzie. Tyle że jesteś potwornie chuda. - Po­klepała bratanicę po policzku, zastanawiając się, czy du­szona wołowina jest wystarczająco kaloryczna.

Autumn nieznacznie wzruszyła ramionami. Po rzuce­niu palenia przybrała pięć kilogramów, ale bardzo szybko wróciła do poprzedniej wagi.

- Przygotowałam dla ciebie ten sam pokój, co zwykle - ciągnęła ciocia. - Z okna widać jezioro, choć wkrótce liście zasłonią widok...

- Widziałam na parkingu kilka aut. Czy jest wielu gości? - Próbując rozciągnąć mięśnie, Autumn spacero­wała po pokoju pachnącym drzewem sandałowym i olej­kiem cytrynowym.

- Jedna para i pięć samotnych osób. W tym Francuz. Przepada za moją szarlotką. Och, muszę zajrzeć do ciastek z jagodami! Nancy świetnie przyrządza wołowinę, ale na pieczeniu nic a nic się nie zna. A George złapał jakiegoś wirusa.

- Bardzo mi przykro. - Miała nadzieję, że w jej głosie słychać było szczere współczucie. Usilnie próbowała od­gadnąć, kim jest George. Ach, tak! To ogrodnik, boy ho­telowy i barman w jednej osobie.

- Wciąż mi brak pracowników. Poradzisz sobie z ba­gażem?

- Nic się nie martw, ciociu. Dam sobie radę.

- Aha, jeszcze jedno. - Ciotka odwróciła się od drzwi, choć Autumn założyłaby się, że jej myśli już krążą wokół jagodowych ciasteczek. - Mam tu dla ciebie niespodzian­kę... - zaczęła, ale, jak to się często zdarzało, nie dokoń­czyła zdania. - O, widzę, że idzie panna Bond. Dotrzyma ci towarzystwa. Obiad jest o tej samej porze co zawsze. Nie spóźnij się.

Zadowolona, że zarówno bratanica, jak i ciasteczka bę­dą miały należytą opiekę, opuściła bawialnię.

Autumn spojrzała w stronę bocznych drzwi, w których stanęła Julia Bond. Natychmiast ją rozpoznała. Nie istniała chyba inna kobieta o tak zniewalającej złotej urodzie. Ileż to razy siedziała w zatłoczonej sali, podziwiając na ekra­nie tę utalentowaną aktorkę. Na żywo wydawała się jesz­cze bardziej czarująca.

Drobna, o apetycznych, chociaż nie za bardzo obfitych kształtach, Julia Bond wyglądała jak kwintesencja kobie­cości. Kremowe płócienne spodnie i kaszmirowy sweter w żywym niebieskim kolorze znakomicie podkreślały jej ciepłą karnację. Złociste włosy jak blask słońca rozświet­lały twarz, oczy miały kolor letniego nieba, a ślicznie wykrojone usta rozciągały się w uśmiechu. Przez chwilę stała nieruchomo, kręcąc w palcach jedwabną apaszkę. Kiedy się odezwała, jej głos był przytłumiony, jak w filmie.

- Ależ cudowne włosy!

Chwilę trwało, nim ta uwaga dotarła do świadomości Autumn. Z pustką w głowie patrzyła, jak słynna Julia Bond wchodzi do zajazdu cioci Tabby z taką miną jakby to był nowojorski „Hilton”. Jednak widząc urzekający i naturalny uśmiech aktorki, zdołała zapanować nad sobą i uśmiechnąć się w odpowiedzi.

- Dziękuję. Z pewnością przywykła pani, że ludzie tak się w panią wpatrują. Mimo to bardzo przepraszam.

Julia z gracją usiadła w fotelu, wyjęła długiego cien­kiego papierosa i z uśmiechem spojrzała na Autumn.

- Aktorzy uwielbiają, gdy się na nich patrzy. Siadaj, proszę. - Machnęła ręką w stronę sofy. - Mam wrażenie, że wreszcie trafiłam na osobę, z którą będzie można po­rozmawiać.

Autumn posłusznie usiadła, bezwiednie poddając się urokowi aktorki.

- Choć prawdę mówiąc, jesteś zbyt młoda i za bardzo atrakcyjna - ciągnęła Julia. Odchyliła się do tyłu, krzyżu­jąc nogi. Nagle miało się wrażenie, że w miejsce starego fotela ze śladami cerowania na lewym oparciu pojawił się wspaniały tron. - Na szczęście przynajmniej różnimy się kolorytem. Ile masz lat, kochanie?

- Dwadzieścia pięć - odparła bez zastanowienia.

- O, to zupełnie jak ja. Nieustannie mam właśnie tyle.

- Radosny śmiech Julii unosił się i opadał jak fala Roz­bawiona przechyliła głowę na bok, przyglądając się Au­tumn, którą świerzbiły pałce, żeby chwycić za aparat. - Jak ci na imię? Chciałabym też wiedzieć, co cię skłoniło, żeby szukać sosen i samotności.

- Autumn - odpowiedziała na pierwsze z pytań. - Au­tumn Gallegher. Moja ciotka jest właścicielką pensjonatu.

- Ciotka? - Na twarzy Julii pojawiło się zdumienie.

- Ta urocza, roztrzepana mała kobietka jest twoją ciotką?

- Tak, siostrą mojego ojca. - Uśmiechnęła się, słysząc ten krótki, a tak precyzyjny opis. Odprężona, odchyliła się na oparcie. Z uwagą analizowała obraz, który miała przed oczami, oceniała oświetlenie i głębię.

- Niesamowite - uznała Julia, kręcąc głową z niedo­wierzaniem. - Zupełnie jej nie przypominasz. Chociaż nie... włosy. - Obrzuciła Autumn zazdrosnym spojrze­niem. - Wyobrażam sobie, że kiedyś jej włosy były właś­nie w tym kolorze. Coś wspaniałego. W dodatku masz ich prawie metr. - Z westchnieniem zaciągnęła się dymem. - A więc przyjechałaś odwiedzić ciotkę?

Jest nie tylko czarująca, lecz również bardzo sympa­tyczna, uznała Autumn, widząc we wzroku Julii szczere zainteresowanie.

- Przyjechałam na kilka tygodni. Nie widziałyśmy się prawie rok. Prosiła w listach, żebym wpadła, więc posta­nowiłam wykorzystać urlop.

- Czym się zajmujesz? Jesteś modelką?

- Nie. - Autumn zaśmiała się. - Fotografem.

- Fotografem! - wykrzyknęła Julia z zachwytem. - Bardzo lubię fotografów. Pewno z próżności.

- Sądzę, że oni przepadają za panią z tego samego powodu. - Po uśmiechu aktorki poznała, że sprawiła jej przyjemność.

- Och, kochanie, jakie to miłe!

- Czy przyjechała pani sama, panno Bond? - Nic nie było w stanie powstrzymać ciekawości Autumn, nawet oszołomienie tym niesamowitym spotkaniem.

- Mów mi po imieniu, proszę, bo inaczej będę musia­ła pamiętać o tych pięciu latach różnicy między nami. Dobrze ci w tym kolorze - dorzuciła, patrząc na sweter - Autumn. - Nigdy nie mogłam nosić szarych rzeczy. Prze­praszam cię, moja droga. Mam słabość do ciuchów. - Uśmiechnęła się ze skruchą. - Przyjechałam tu, bo chcia­łam połączyć przyjemność z interesem. W tej chwili mam przerwę między dwoma małżeństwami. Mężczyźni są cu­downi, ale mężowie bywają niesamowicie krępujący. Mia­łaś kiedyś męża?

- Nie. - Nie potrafiła ukryć uśmiechu. Takim tonem Julia równie dobrze mogłaby spytać, czy miała kiedyś cocker - spaniela.

- Ja miałam trzech. - W oczach Julii pojawił się szel­mowski błysk. - Trzeci był angielskim baronem. Spędzi­łam z nim pół roku i całkiem mi to wystarczyło. Potem ślubowałam abstynencję. Oczywiście od małżeństwa, nie od mężczyzn.

- Aż do następnego razu? - bezceremonialnie spytała Autumn.

- Zgadza się - przytaknęła ze śmiechem aktorka. - A tu jestem z Jakiem LeFarre'em.

- Tym producentem?

- Właśnie. - Julia przez chwilę nad czymś się zastana­wiała. - Twoja obecność będzie dla nas interesującą od­mianą. Pozostali goście uroczego pensjonatu twojej ciotki jak dotąd nie wydawali się zbyt rozrywkowi.

- Tak? - Autumn pokręciła przecząco głową, kiedy Julia poczęstowała ją papierosem.

- No więc najpierw doktor Spicer z żoną - zaczęła Julia, stukając w oparcie fotela idealnie wymodelowanym paznokciem.

Zachowywała się teraz jakoś inaczej, ale chociaż Autumn była wrażliwa na nastroje, zmiana była tak subtelna, że nie potrafiła jej zdefiniować.

- Nudny doktorek? - podsunęła Autumn.

- Nie, jest nawet dość interesujący. Wysoki, dobrze zbudowany, z lekko siwiejącymi skrońmi. Jednym sło­wem, całkiem przystojny. - Kiedy się uśmiechnęła, przy­pominała ślicznego, zadowolonego z posiłku kota. - Jego żona jest niska i trochę zbyt przysadzista. Mogłaby nawet uchodzić za atrakcyjną, gdyby nie ponura mina. Nie mam cierpliwości do kobiet, które się zaniedbują, a jednocześnie posyłają mordercze spojrzenia tym, które pielęgnują swoją urodę. Doktor lubi świeże powietrze i spacery po lesie, a ona snuje się za nim, zrzędząc bez przerwy. - Julia przerwała nagle i obrzuciła Autumn nieufnym spojrze­niem. - Ty też lubisz spacerować?

- Owszem.

- . No cóż, rzecz gustu... Następnie jest tu Helen Easterman. - Polakierowane paznokcie znów wybijały rytm na oparciu fotela. Spojrzenie aktorki przeniosło się na okno, jednak Autumn miała wątpliwości, czy góry i sosny faktycznie przyciągnęły jej uwagę. - Twierdzi, że uczy malarstwa, a teraz wzięła wolne, żeby szkicować naturę. Jest dość atrakcyjna, chociaż trochę przejrzała, a do tego ma przebiegłe małe oczka i nieprzyjemny uśmiech. Gości tu także Steve Anderson. - Usta Julii znów rozciągnęły się w leniwym, kocim uśmiechu. Wyraźnie woli opisywać mężczyzn, pomyślała Autumn z rozbawieniem. - Jest zu­pełnie boski. Typ kalifornijski: szerokie bary, blond włosy, ładne niebieskie oczy. A przy tym nieprzyzwoicie bogaty. Jego ojciec jest właścicielem... tego, no...

- Zakładów Anderson Manufacturing? - podpowie­działa Autumn, za co została nagrodzona pełnym podziwu uśmiechem.

- Dobra jesteś!

- Słyszałam gdzieś, że Steve Anderson zamierza robić karierę polityczną.

- Hm, to do niego nawet pasuje - przytaknęła Julia.

- Ma doskonałe maniery i rozbrajający chłopięcy uśmiech, a to ogromny atut w polityce.

- To niezbyt pocieszające, że członków rządu wybiera się na podstawie uśmiechu.

- Och, politycy. - Julia wzruszeniem ramion zbyła wszystkich przedstawicieli tego zawodu. - Kiedyś miałam romans z senatorem. Paskudna sprawa, ta cała polityka.

- Zaśmiała się na jakieś wspomnienie.

Niepewna, czy ta ostatnia uwaga miała romantyczną, czy też bardziej ogólną naturę, Autumn nie ciągnęła tematu.

- Z tego co słyszę, nie ma tu odpowiedniego towarzy­stwa dla Julii Bond i Jacques'a LeFarre'a.

Julia zapaliła następnego papierosa i machnęła ręką.

- Przyjechaliśmy tu z powodu kaprysu pewnego pisa­rza. Kilka lat temu grałam w filmie z jego scenariuszem. Jacques'owi marzy się następna produkcja, a mnie planuje obsadzić w głównej roli. - Zaciągnęła się mocno papiero­sem. - Chętnie bym przyjęła tę propozycję. Dziś niezwy­kle trudno o naprawdę dobry scenariusz. Niestety, nasz geniusz jest dopiero w połowie pracy nad książką. W do­datku nie chce się zgodzić na wykorzystanie jej do filmu, choć Jacques twierdzi, że powieść idealnie nadaje się na scenariusz. Pisarz postanowił spędzić tu parę tygodni i popracować w spokoju, a także przemyśleć naszą propozy­cję. LeFarre wykorzystał swój wdzięk i uzyskał zgodę, byśmy na kilka dni do niego dołączyli. Autumn nie posiadała się ze zdumienia.

- Czy zwykle w taki sposób tropicie pisarzy? Myśla­łam, że raczej bywa na odwrót.

- Bo tak jest. Jednak Jacques uparł się na ten film i akurat trafił na moment, kiedy łatwo dałam się przeko­nać. Właśnie kończyłam czytać najgorszy w życiu scena­riusz. I tak... - z uśmiechem uniosła dłonie - znalazłam się tutaj.

- Ścigając opornego autora.

- Ta sytuacja ma też dobre strony...

Autumn chętnie zrobiłaby jej zdjęcie z tylnym oświet­leniem. Niskie, chylące się do zachodu słońce, mocne kontrasty.

- Dobre strony? - powtórzyła, wracając do rzeczywi­stości.

- Nasz pisarz jest niesamowicie pociągający. Ma bar­dzo naturalny, powiedziałabym, nieokrzesany sposób by­cia. Czegoś takiego nie da się wypracować, trzeba się z tym urodzić. To cudowna odmiana po angielskich ary­stokratach - dodała z łobuzerskim błyskiem w oku. - Wy­soki, smagły, z trochę przydługimi i wiecznie potarganymi czarnymi włosami. Ma się nieodpartą ochotę zanurzyć w nich palce. Ale najwspanialsze są jego ciemne oczy, którymi tak umiejętnie potrafi posłać cię do diabła. Aro­gancki typ. - W jej westchnieniu słychać było szczery zachwyt. - Arogantom trudno się oprzeć, nie sądzisz?

Autumn mruknęła coś pod nosem, próbując zapanować nad podejrzeniem, jakie zaczęło ją ogarniać. To z pewno­ścią ktoś zupełnie inny, myślała gorączkowo. To może być ktokolwiek...

- No, ale człowiek tak utalentowany jak Lucas McLean ma prawo zachowywać się impertynencko.

Krew odpłynęła z twarzy Autumn. Czuła, jak rysy jej tężeją, a fala prawie zapomnianego bólu ogarnia ciało. Jak to możliwe, że to nadal tak boli? Starannie budowała swój mur, tyle pracy w to włożyła... Czemu rozpadł się w pył zaledwie na dźwięk jego imienia? Czemu jakiś sadystycz­ny kaprys losu sprowadził Lucasa McLeana, żeby znów mógł ją dręczyć?

- Kochanie, co się stało?

Nagle dotarł do niej zaniepokojony, a jednocześnie za­ciekawiony głos Julii. Potrząsnęła głową, próbując poha­mować wzburzenie.

- Nic. - Jeszcze raz poruszyła głową i nerwowo prze­łknęła ślinę. - Zaskoczyła mnie wiadomość, że Lucas McLean jest tutaj. - Wzięła głęboki oddech i spojrzała Julii w oczy. - Znałam go... kiedyś.

- Rozumiem.

Faktycznie rozumiała Widać było, że pojęła wszystko w mgnieniu oka. Współczucie w jej spojrzeniu walczyło z domysłami, jakie snuła Autumn wzruszyła ramionami, zdecydowana, że powinna potraktować to z lekceważeniem.

- Wątpię, czy mnie w ogóle pamięta. - Częścią umy­słu modliła się, żeby tak właśnie było, podczas gdy druga część pragnęła czegoś wręcz przeciwnego. Czy rzeczywi­ście zapomniał? Czy mógł zapomnieć?

- Autumn, kochanie. Żaden mężczyzna nie mógłby zapomnieć twojej twarzy. - Julia przyglądała się jej zza obłoku dymu. - Byłaś bardzo młoda, kiedy się w nim zakochałaś, prawda?

- Tak. - Zaczynała już odbudowywać swą ochronną tar­czę i pytanie nie zaskoczyło jej. - Zbyt młoda i zbyt naiwna.

- Uśmiechnęła się niepewnie i po raz pierwszy od sześciu miesięcy sięgnęła po papierosa. - Ale szybko się uczę.

- Wygląda na to, że następne dni zapowiadają się cał­kiem interesująco.

- Cóż, chyba tak - zgodziła się Autumn bez entuzja­zmu. Chciała zostać sama. - Muszę zanieść rzeczy na górę - powiedziała, podnosząc się.

- Zobaczymy się przy obiedzie - uśmiechnęła się Julia Autumn przez chwilę walczyła ze swoimi walizami, po czym klnąc pod nosem, zaczęła wspinać się po schodach. Napięcie powoli ją opuszczało. Do diabła z Lucasem McLeanem, myślała ze złością. Sapiąc z wysiłku i zdener­wowania, wciągnęła wreszcie bagaże na górę i z furią cisnęła je na podłogę pod drzwiami swojego pokoju.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl