794. Roberts Nora - Kuzyn z Bretanii -Minikolekcja Nory Roberts7, harlekinum, Harlequin Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts

Kuzyn z Bretanii

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jazda ciągnęła się w nieskończoność. Serenity czuła zmęczenie. Do jej kiepskiej formy przyczyniły się też wczorajsza kłótnia z Tonym, długi lot z Waszyngtonu do Paryża, a teraz męczące godziny w dusznym pociągu. Zaciskała zęby, by nie jęczeć.

To właśnie wyprawa za Atlantyk stała się pretekstem do ostatecznego zerwania z Tonym. Tak naprawdę ich związek psuł się od wielu tygodni. Dochodziło do spięć, a nawet do gwałtownych sprzeczek, gdy po raz kolejny dawała mu kosza. Tony nie rezygnował, nadal jej pragnął, a jego cierpliwość zdawała się nie mieć granic. Dopiero gdy powiadomiła go o wyjeździe, wyrozumiałość Tony'ego ostatecznie się wyczerpała. Wstąpili na wojenną ścieżkę.

- Nie możesz ot tak sobie lecieć do Francji na spotkanie z jakąś rzekomą babką, o której istnieniu dowiedziałaś się zaledwie dwa tygodnie temu! - Tony wielkimi krokami maszerował po pokoju, a widomą oznaką jego nadzwyczajnego podniecenia był sposób, w jaki przeczesywał starannie ostrzyżone, jasne włosy.

- Do Bretanii - powiedziała Serenity tonem wyjaśnienia. - I nie ma znaczenia, kiedy dowiedziałam się o jej istnieniu.

- Starsza pani pisze do ciebie list, w którym twierdzi, że jest twoją babką, a ty natychmiast lecisz! - Tony był naprawdę zniecierpliwiony. Swoim zrównoważonym, chłodnym umysłem nie mógł pojąć jej impulsywnego zachowania.

- Ona jest matką mojej matki - wyjaśniła Serenity.

- Jest jedyną krewną, która mi pozostała, i zamierzam się z nią zobaczyć. Od razu gdy dostałam ten list, postanowiłam odbyć tę podróż.

- Nie odzywała się przez dwadzieścia cztery lata, a teraz nagle pisze list! - Nadal wielkimi susami chodził po dużym pokoju, a potem nagle się odwrócił. -Właściwie dlaczego twoi rodzice nigdy o niej nie wspominali? Dlaczego czekała, aż umrą, by się z tobą skontaktować?

Serenity wiedziała, że nie chciał być niegrzeczny ani okrutny. To nie leżało w jego naturze. Nie zdawał sobie do końca sprawy z rozmiarów ustawicznego bólu, jaki odczuwała od dwóch miesięcy po niespodziewanej, tragicznej śmierci rodziców. Wymiana zdań przerodziła się w gwałtowną kłótnię i wkrótce wzburzony Tony wyszedł, pozostawiając ją samą - wściekłą i rozżaloną.

Teraz jednak Serenity przyznawała w duchu, że sama również miała wątpliwości. Dlaczego jej babka, hrabina Francoise de Kergallen, milczała przez prawie ćwierć wieku? Dlaczego jej matka nigdy nie wspomniała o swojej matce z odległej Bretanii? Dlaczego jej ojciec - taki bezpośredni, gwałtowny, mówiący bez ogródek - nigdy nie napomknął o rodzinie za Atlantykiem?

A byli sobie tak bliscy... Serenity westchnęła na to wspomnienie. Nawet gdy była dzieckiem, rodzice wszędzie zabierali ją ze sobą - na wizyty do senatorów, kongresmanów, ambasadorów.

Jonathan Smith był bardzo popularnym artystą. Namalowany przez niego portret stanowił cenny nabytek. Przedstawiciele waszyngtońskiej elity przez ponad dwadzieścia lat na wyścigi składali mu zamówienia. Lubiano go i szanowano jako człowieka i jako artystę.

Gdy Serenity podrosła i w pełni dały znać o sobie jej uzdolnienia artystyczne, ojciec nie posiadał się z dumy. Razem szkicowali, a potem malowali, razem przeżywali radość dzielenia się sztuką. To jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyło.

Ich mała rodzina wiodła cudowne, pełne miłości i radości życie w eleganckim domu w Georgetown. Katastrofa samolotu lecącego do Kalifornii położyła temu kres. Serenity zawalił się cały świat.

Długo nie mogła uwierzyć, że rodzice zginęli. A potem nie mogła się pogodzić z faktem, że oni nie żyją, podczas gdy ona żyje nadal. Wydawało jej się nieprawdopodobne, że w wysokich pokojach nie rozlegnie się echem donośny śmiech ojca i perlisty śmiech jej matki. Dom bez nich był przeraźliwie pusty. W każdym kącie kładły się cieniem wspomnienia.

Przez pierwsze dwa tygodnie Serenity nie mogła znieść widoku płótna rozpiętego na sztalugach ani pędzli. Nie mogła nawet wejść na drugie piętro do pracowni, gdzie tyle godzin spędziła z ojcem.

Ale gdy w końcu zebrała się na odwagę i weszła do zalanego słońcem pomieszczenia, ze zdumieniem odkryła, że zamiast bólu ogarnął ją dziwny, łagodny spokój. Przez okna w dachu przenikały promienie i ciepło słoneczne, a ściany przechowały królujące tu zawsze miłość i radość.

Powoli odzyskiwała siły. Zaczęła znów żyć, zaczęła malować. Tony okazywał jej ogromną czułość i delikatność, pomagając zapełnić pustkę, która dręczyła ją po stracie rodziców.

A potem nadszedł ten list.

W rezultacie pozostawiła Georgetown oraz Tony'ego i udała się do Bretanii. Dziwny, oficjalny list, który wyrwał ją ze znajomych, zatłoczonych waszyngtońskich ulic i przeniósł do obcej krainy, leżał teraz bezpiecznie na dnie torebki z gładkiej skóry. W liście zawarte były jedynie suche fakty oraz zaproszenie, które trochę przypominało królewski rozkaz, o czym pomyślała z odrobiną rozbawienia. Choć Serenity poczuła się nieco urażona, ciekawość zwyciężyła. Przyjęła zaproszenie.

Potem sprawnie i energicznie przystąpiła do organizowania podróży. Na koniec zamknęła dom w George-town i spaliła mosty za swym związkiem z Tonym.

Pociąg sapał i jęczał, wtaczając się na małą stację w Lannion. Podniecenie powoli wzięło górę nad sennością po długiej podróży. Serenity chwyciła podręczny bagaż i wyszła na peron. Rozejrzała się wokół. Na krótką chwilę urzekło ją proste piękno miękkich, przenikających się wzajemnie kolorów.

Na ustach mężczyzny, który ją obserwował, pojawił się nieznaczny uśmiech. Potem uniósł brwi i wolno mierzył od stóp do głów wysoką, smukłą postać w niebie-

skim kostiumie. Spódnica falowała wokół długich, kształtnych nóg dziewczyny, a lekki wiaterek rozwiewał oblane słońcem włosy. Zauważył, że jej oczy - duże i szeroko otwarte - mają jasnobrązowy kolor, a okalające je gęste rzęsy są znacznie ciemniejsze. Skóra przypominała alabaster, wyglądała na niewiarygodnie miękką i gładką. Ta kombinacja nadawała jej eteryczny wygląd. Niebawem miał się przekonać, że pozory często mylą.

Podszedł do niej wolno, niemal z ociąganiem.

- Panna Serenity Smith? - spytał po angielsku z lekkim obcym akcentem.

Serenity, pochłonięta podziwianiem krajobrazu, nie zauważyła, gdy się zbliżał. Nieco wystraszona tym niespodziewanym zapytaniem, odgarnęła włosy z czoła i odwróciła głowę.

- Tak - powiedziała, zastanawiając się, dlaczego pod wpływem spojrzenia tych ciemnych oczu poczuła się nieswojo. - Przyjechał pan z zamku Kergallen?

- Jestem Christophe de Kergallen. Przyjechałem po panią.

- De Kergallen? - powtórzyła Serenity z odrobiną zdziwienia. - Czyżby kolejny tajemniczy krewny?

- Można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteśmy kuzynami.

- Kuzynami? - wyszeptała.

Proste, czarne włosy opadały mu na kołnierzyk, ciemne oczy wydawały się prawie czarne na tle śniadej skóry. Pociągał ją i odpychał zarazem. Pożałowała, że nie ma w rękach szkicownika i ołówka.

Jej długie, badawcze spojrzenie nie poruszyło go ani trochę. Nadal przyglądał jej się w ten sam chłodny, wyniosły sposób.

- Bagaże zostaną dostarczone do zamku - wyjaśnił. Pochylił się i podniósł podręczną torbę, którą postawiła na peronie. - Hrabina z niecierpliwością oczekuje naszego przyjazdu.

Zaprowadził ją do lśniącego, czarnego sedana, otworzył drzwi pasażera i położył torbę na tylnym siedzeniu, a wszystko to robił z chłodną nonszalancją. Serenity była jednocześnie zaintrygowana i rozzłoszczona. Gdy ruszyli w milczeniu, odwróciła do niego głowę i otwarcie mu się przyglądała.

- A więc jesteśmy kuzynami? - spytała. Jak powinna się do niego zwracać? Proszę pana? Po imieniu?

Christophe de Kergallen wybawił ją z kłopotu.

- Mąż hrabiny, ojciec twojej matki, zmarł, gdy twoja matka była dzieckiem - zaczął wyjaśnienia tak uprzedzająco grzecznym, a jednocześnie znudzonym tonem, że miała ochotę przerwać mu i powiedzieć, by się nie wysilał. - Kilka lat później hrabina poślubiła mojego dziadka, hrabiego de Kergallen, którego żona zmarła, pozostawiając go z dzieckiem, moim ojcem. - Odwrócił głowę i obrzucił Serenity przelotnym spojrzeniem. - Twoja matka i mój ojciec byli wychowywani na zamku jak rodzeństwo. Mój dziadek umarł, a ojciec ożenił się i żył dość długo, by doczekać moich narodzin, a potem postrzelił się podczas wypadku na polowaniu. Moja matka przez trzy lata usychała z tęsknoty za nim, po czym dołączyła do niego w rodzinnej krypcie.

Wyrecytował tę opowieść tonem całkiem pozbawionym emocji. Serenity nie poczuła do niego ani odrobiny współczucia, które należało się osieroconemu dziecku.

- To więc oznacza, że jesteś teraz hrabią de Kergallen i moim powinowatym.

Znów to przelotne, lekceważące spojrzenie.

- Tak.

- To dla mnie prawdziwy zaszczyt - oświadczyła, nie kryjąc sarkazmu. Gdy odwrócił się do niej, przez moment odniosła wrażenie, że dostrzega w jego oczach błysk rozbawienia. Ale mogła się pomylić... - Znałeś moją matkę? - spytała po długiej chwili ciszy.

- Tak. Miałem osiem lat, gdy opuściła zamek.

- Dlaczego wyjechała? - dociekała Serenity, patrząc mu prosto w twarz. Odwzajemnił jej spojrzenie z taką siłą, że musiała odwrócić wzrok.

- Hrabina ci wszystko powie. Wszystko, co uzna za stosowne - dodał.

- Co uzna za stosowne? - wybuchła Serenity, rozzłoszczona tą wymijającą odpowiedzią. - Wyjaśnijmy sobie od razu, kuzynie. Zamierzam dowiedzieć się, dlaczego moja matka opuściła Bretanię oraz dlaczego do tej pory nie wiedziałam o istnieniu babki!

Niespiesznym, nieco nonszalanckim ruchem Christophe zapalił krótkie cygaro, a potem wolno wydmuchnął dym.

- Nic dodać, nic ująć.

- Czy to znaczy - zmrużyła oczy - że nic nie chcesz mi powiedzieć?

Z emfazą charakterystyczną dla Galijczyka wzruszył szerokim ramionami. Serenity odwzajemniła mu tym samym, a potem szybko odwróciła się, by popatrzeć przez okno.

Jechali prawie w milczeniu. Tylko od czasu do czasu Serenity zadawała pytania na temat krajobrazu, Chri-stophe zaś odpowiadał monosylabami, nie starając się nawet podtrzymywać konwersacji. Choć złote słońce lśniące na czystym niebie mogło poprawić jej kiepski nastrój, chłód dziwnego kuzyna niwelował dobroczynne dary natury.

- Jak na hrabiego z Bretanii - odezwała się ze zwodniczą słodyczą w głosie - zadziwiająco dobrze mówisz po angielsku.

- Hrabina również całkiem nieźle mówi po angielsku. Ale służba mówi tylko po francusku lub bretońsku. Jeśli będziesz miała jakiekolwiek trudności, wystarczy, że poprosisz mnie lub hrabinę o pomoc.

Serenity z dumą uniosła podbródek.

- Mówię dobrze po francusku.

- To świetnie. Będziesz się czuła swobodniej.

- Daleko jeszcze do zamku? - spytała po francusku. Było jej gorąco, czuła się wymięta i zmęczona. Marzyła o orzeźwiającej kąpieli.

- Od pewnego czasu znajdujemy się już na ziemiach Kergallenow - odpowiedział, nie odrywając oczu od krętej drogi.

Samochód wolno wspinał się pod górę. Serenity zamknęła oczy; czuła narastający ból głowy i pulsowanie w lewej skroni. Ogromnie żałowała, że jej tajemnicza babka nie mieszka w mniej oryginalnym miejscu, na przykład w Idaho lub New Jersey. Gdy znów otworzyła oczy, całe jej zmęczenie, skargi czy bóle głowy zniknęły jak mgła w gorącym słońcu.

- Zatrzymaj się! - krzyknęła, przechodząc na angielski i nieświadomie kładąc dłoń na ramieniu Christophe'a.

Zamek stał na górze - dumnie i samotnie. Ogromna kamienna budowla pochodząca z dawnych wieków, z okrągłymi wieżami, blankami i spadzistym dachem pokrytym dachówką, lśniła jasną szarością na tle błękitnego nieba. W wysokich oknach odbijało się niezliczonymi barwami zachodzące słońce. Zamek był surowy, dostojny i zabytkowy. Serenity z miejsca się w nim zakochała.

Christophe obserwował zaskoczenie i podziw, które pojawiły się na jej twarzy. Kosmyk włosów opadł jej na czoło, Christophe chciał go odsunąć. Powstrzymał się w ostatniej chwili i ze złością popatrzył na swoją wyciągniętą rękę.

Serenity była tak pochłonięta widokiem, że nie zauważyła przerwanego w pół gestu. Szkicowała zamek w myślach, wyobrażając sobie fosę, która w przeszłości musiała go otaczać.

- Jest wspaniały - powiedziała w końcu. Pospiesznie cofnęła rękę, zastanawiając się, w jaki sposób tam się znalazła. - Zupełnie jak z bajki. Słyszę dźwięk trąb. Widzę rycerzy w zbrojach i damy w szerokich sukniach i szpiczastych, wysokich czepcach. Czy macie w sąsiedztwie smoka? - Uśmiech rozświetlił jej twarz.

- Przychodzi mi na myśl wyłącznie Marie, nasza kucharka - odpowiedział, na chwilę burząc mur grzeczności i chłodu, który ich rozdzielał. Pozwolił sobie jednocześnie na szeroki, rozbrajający uśmiech, który czynił go młodszym i bardziej przystępnym.

Serenity z ulgą stwierdziła, że ma jednak do czynienia z istotą ludzką. Ale zarazem - gdy na widok tego uśmiechu puls jej przyspieszył - zdała sobie sprawę, że jako człowiek z krwi i kości był zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Gdy ich oczy spotkały się i nie mogły się od siebie oderwać, uświadomiła sobie, że jest z nim sama, a cały świat wokół stanowi jedynie tło, i że Georgetown jest nieskończenie daleko.

Christophe szybko przeobraził się z powrotem w sztywnego, acz uprzejmego znajomego. Zapadło znów milczenie i jechali w jeszcze bardziej napiętej atmosferze.

Uważaj, Serenity! - ostrzegła się w duchu. Wyobraźnia znów wymyka ci się spod kontroli. To nie jest mężczyzna dla ciebie. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu on nawet cię nie lubi. Jeden przelotny uśmiech nie zmienia faktu, że nadal pozostaje chłodnym i wyniosłym arystokratą.

Christophe zatrzymał samochód na podjeździe okolonym kamiennym murkiem, z którego zwieszały się floksy. Szybkim, zwinnym ruchem wysiadł z samochodu, a Serenity, zachwycona bajkowym otoczeniem, zrobiła to samo, zanim zdążył obejść samochód dookoła. Niezadowolony zmarszczył brwi, po czym wziął ją pod ramię i po kilku kamiennych schodach podprowadził pod masywne, dębowe drzwi. Nacisnął mosiężną klamkę i skinieniem głowy zaprosił Serenity do środka.

Hol wejściowy był ogromny. Na lśniącej jak lustro podłodze leżały rozrzucone wspaniałe, ręcznie tkane dywany, a pokryte boazerią ściany zdobiły ogromne, stare gobeliny. Duży dębowy wieszak oraz myśliwski stół, lśniące patyną wieków dębowe, ręcznie robione krzesła oraz zapach świeżych kwiatów wypełniający pomieszczenie wydały jej się dziwnie znajome.

- Coś się stało? - spytał Christophe, zauważając jej zmieszanie.

Lekko drżąc, pokręciła głową.

- Deja vu - wymamrotała. - To bardzo dziwne, czuję się tak, jakbym już kiedyś była w tym miejscu. -I zdumiona dodała: - Z tobą. - Wypuściła powietrze z płuc, nerwowo wzruszyła ramionami.

- Ach, więc przywiozłeś ją, Christophe. Serenity oderwała się od intensywnego spojrzenia brązowych oczu i popatrzyła na zbliżającą się kobietę, zapewne swoją babkę.

Hrabina de Kergallen nosiła się iście po królewsku. Była wysoka i prawie tak smukła jak Serenity. Uderzająco białe włosy falowały wokół jej kościstej twarzy, pokrytej siateczką zmarszczek. Wyraziste, jasnoniebieskie oczy patrzyły przenikliwie spod mocno zarysowanych brwi. Upływ z górą siedemdziesięciu lat nie pozbawił jej wielkiej urody.

Arystokratka w każdym calu, przemknęło przez głowę Serenity.

Hrabina wolno i uważnie przyglądała się wnuczce. Na chwilę na jej szczupłej twarzy pojawił się błysk emocji, zanim znów przybrała opanowany, obojętny wyraz. Wyciągnęła do niej wypielęgnowaną, ozdobioną pierścionkami dłoń.

- Witam, jestem hrabiną Francoise de Kergallen.

Serenity przyjęła wyciągniętą dłoń i przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna jej pocałować i dygnąć. Ale uścisk hrabiny był krótki i bardzo oficjalny - żadnej serdeczności, żadnego uśmiechu na powitanie. Przełknęła rozczarowanie i przemówiła równie oficjalnym tonem:

- Dziękuję za zaproszenie. Cieszę się, że panią poznałam.

- Musisz być zmęczona po długiej podróży - stwierdziła hrabina. - Sama zaprowadzę cię do twego pokoju. Odpoczniesz i odświeżysz się przed kolacją.

Poprowadziła ją do obszernej, krętej klatki schodowej. Gdy Serenity zatrzymała się na podeście schodów i obejrzała za siebie, zauważyła, że Christophe obserwuje ją w zamyśleniu, marszcząc brwi. Nawet nie próbował tego ukryć. Nie odrywał od niej oczu, tak więc Serenity pospiesznie się odwróciła i szybko poszła za oddalającą się hrabiną.

Szły długim, wąskim i dość mrocznym korytarzem, mimo zapalonych mosiężnych kinkietów, które - jak domyśliła się Serenity - zastąpiły lichtarze. Hrabina zatrzymała się przy jakichś drzwiach. Odwróciła się do Serenity, omiotła ją wzrokiem, po czym otworzyła drzwi i gestem ręki zaprosiła do środka.

Pokój był duży, ale przytulny, wypełniony meblami z drewna czereśniowego. Wśród nich dominowało wielkie łoże z jedwabnym, kunsztownie haftowanym baldachimem. Naprzeciwko łóżka znajdował się kamienny, ozdobny kominek, a na nim kolekcja figurek z saskiej porcelany. Nad kominkiem wisiało duże lustro. Pod oknem w drugim końcu pokoju ustawiono zgrabną kanapkę.

Serenity od razu rozpoznała atmosferę tego eleganckiego wnętrza. Panowała tu aura spokoju, szczęścia i miłości - aura, jaką roztaczała jej matka.

- To pokój mojej matki - odgadła zdumiona.

Na twarzy hrabiny zapłonęło jakieś uczucie, ale równie szybko zgasło.

- Gaelle osobiście go urządziła, gdy miała szesnaście lat.

- Dziękuję, że mogę w nim zamieszkać. - Uśmiechnęła się słodko. - Będę tutaj czuła jej bliskość.

Hrabina skinęła głową i nacisnęła guzik znajdujący się przy łóżku.

- Bridget przygotuje ci kąpiel. I rozpakuje bagaże, gdy przyjadą. Jemy kolację o ósmej. Chyba że chciałabyś teraz coś przekąsić...

- Nie, dziękuję, hrabino - odpowiedziała Serenity, czując się trochę jak gość w ekskluzywnym pensjonacie. - Poczekam do ósmej.

Hrabina podeszła do drzwi.

- Gdy już odpoczniesz, Bridget przyprowadzi cię do salonu. O wpół do ósmej pijemy koktajl. Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować.

Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za hrabiną, Sere-nity odetchnęła z ulgą i ciężko usiadła na łóżku. Po co tu przyjechałam? - zadała sobie pytanie, przymykając oczy. Nagle poczuła się ogromnie samotna. Powinna zostać w Georgetown, z Tonym. Tam było jej miejsce. Czego tutaj szuka?

Wzięła głęboki oddech i walcząc z ogarniającym ją przygnębieniem, dokładnie rozejrzała się po pokoju.

Pokój jej matki... Poczuła się trochę lepiej. Pewniej.

Podeszła do okna i przez chwilę obserwowała zapadający zmierzch. Słońce rzucało ostatnie lśniące blaski, zanim zaczęło się chować za horyzont. Popychane delikatnym wiatrem chmury przesuwały się po ciemniejącym niebie.

Nie do wiary! Zamek na wzgórzu w Bretanii. Serenity, kręcąc głową, uklękła na kanapce i przyglądała się wieczornej scenerii. Czy było tu miejsce dla Serenity Smith?

Ściągnęła brwi. Gdzieś było. Czuła to w głębi serca. W jakiś sposób należała do tego miejsca. A przynajmniej część niej. Miała to uczucie od chwili, gdy zobaczyła te niewiarygodne kamienne mury. A potem drugi raz w holu...

Odsunęła te myśli i skupiła uwagę na swojej babce.

Hrabina nie wyglądała na zachwyconą z powodu tego spotkania, oceniła ze smutnym uśmiechem. A może to tylko europejskie zwyczaje albo arystokratyczne maniery?

Uniosła ramiona, a potem wolno je opuściła. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną. Och, być może gdyby powitanie na dworcu wypadło bardziej spontanicznie i serdecznie...

Zmarszczyła brwi na wspomnienie zachowania Christophe'a.

Twarz jej całkiem spochmurniała. Nie mogła już skupić się na obserwowaniu zachodzącego słońca.

To niepokojący mężczyzna, pomyślała. Może to typowy bretoński arystokrata?

Oparła podbródek na dłoniach. Christophe był inny od mężczyzn, których dotąd znała. Pod wyszukanymi manierami skrywał nieco brutalną męskość, pewność siebie i siłę. To ostatnie słowo mocno utkwiło jej w głowie. Znów ściągnęła brwi.

Tak, przyznała z niechęcią, której nie potrafiła do końca zrozumieć, jest w nim siła i nadmiar pewności siebie.

Dla artystki był niezwykle interesującym modelem. Prawdziwym wyzwaniem.

Podoba mi się jak malarce, pomyślała z nadzieją. A nie jak kobiecie. Musiałabym oszaleć, by zainteresować się kimś takim... Zupełnie oszaleć.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

W owalnym lustrze w złotej ramie widniało odbicie szczupłej, jasnowłosej kobiety. Powiewna suknia pod szyję w odcieniu herbacianej róży podkreślała kremową skórę jej odkrytych ramion. Serenity spojrzała bursztynowymi oczami na swoją postać i westchnęła. Nadeszła pora kolacji. Czas zejść na dół i ponownie stanąć oko w oko z babką - władczą, sztywną hrabiną - i kuzynem, niedostępnym, dziwnie wrogo do niej nastawionym hrabią.

Bagaże przyjechały, gdy rozkoszowała się kąpielą przygotowaną przez krępą bretońską pokojówkę. Bri-dget rozpakowała jej rzeczy i po przełamaniu początkowej nieśmiałości, wieszając ubrania w dużej, antycznej szafie, zaczęła rozmowę. Jej przyjacielskie nastawienie do Serenity kontrastowało z przyjęciem, jakie zgotowała jej rodzina.

Serenity starała się odpocząć w chłodnej pościeli w wielkim łożu z baldachimem, ale usiłowania te spełzły na niczym. Kłębiło się w niej zbyt dużo emocji. Dziwne, niespokojne uczucie, jakiego doświadczyła od razu po wejściu do zamku, sztywne, bardzo oficjalne powitanie ze strony jej babki i silna, fizyczna reakcja na kuzyna Christophe'a splotły się razem i sprawiły, że czuła się nad wyraz zdenerwowana i niepewna siebie. Pożałowała, że nie posłuchała Tony'ego i nie została wśród ludzi i spraw, które dobrze znała i rozumiała.

Odetchnęła głęboko, wyprostowała ramiona i uniosła podbródek. Nie była przecież naiwną nastolatką, która mogłaby przestraszyć się zamku i speszyć nadmiarem ceremonialnosci. Nazywała się Serenity Smith, była córką Jonathana i Gaelle Smithów i potrafi z podniesioną głową stawić czoła wszystkim hrabinom i hrabiom.

Bridget cicho zapukała do drzwi. Serenity poszła za nią wąskim korytarzem, a potem, dodając sobie pewności siebie, w dół po krętych schodach.

- Bonsoir, mademoiselle Smith. - Christophe powitał ją z pewną afektacją, gdy pojawiła się na dole.

- Bonsoir, monsieur le comte - odparła równie oficjalnym tonem Serenity. Raz jeszcze uważnie zmierzyli się wzrokiem.

Czarny smoking nadawał wyrazistym rysom Christophe'a nieco diaboliczny wygląd; błyszczące, ciemne oczy wydawały się czarne jak smoła, a skóra na tle czerni i ostrej bieli koszuli połyskiwała jasnym brązem. Jeśli wśród jego przodków byli piraci, rozważała Serenity, gdy on nie spuszczał z niej wzroku, musieli być niezwykle wytworni.

- Hrabina oczekuje cię w salonie. - Uśmiechnął się i z nieoczekiwanym wdziękiem podał jej ramię.

Hrabina obserwowała ich, jak wchodzili. Wysoki, dumny mężczyzna stanowił znakomite tło dla smukłej, eterycznej blondynki. Przystojna z nich para, pomyślała hrabina. Para przyciągająca uwagę.

- Witam was, Serenity i Christophe. - Sama też wyglądała olśniewająco w szafirowej sukni i brylantach, które błyszczały wokół jej szyi. - Mon aperitif, Christophe. A dla ciebie, Serenity?

- Poproszę wermut - odparła z uprzejmym uśmiechem Serenity.

- Mam nadzieję, że nieco odpoczęłaś - powiedziała hrabina.

- Tak, owszem. Ja... - Słowa uwięzły jej w gardle, ponieważ jej uwagę przykuł pewien portret na ścianie. Odwróciła się i zaczęła mu się otwarcie przyglądać.

Z portretu patrzyła na nią jasnowłosa kobieta o kremowej cerze. Gdyby nie długość złotych włosów, które opadały młodej damie do ramion, i niebieski kolor jej oczu, mógłby to być portret Serenity. Taki sam delikatny owal twarzy, te same pełne, kształtne usta. Artysta przed ponad dwudziestu pięciu laty doskonale uwiecznił na płótnie eteryczną, subtelną urodę jej matki.

Tym artystą był jej ojciec. Serenity wiedziała to od razu. Pociągnięcia pędzla, dobór kolorów, cała technika świadczyły wymownie, że to dzieło Jonathana Smitha. Nie musiała nawet odczytywać sygnatury w dolnym rogu obrazu.

Oczy Serenity wypełniły łzy. Mocno zamrugała powiekami. Znów poczuła niemal namacalną bliskość rodziców, owionął ją łagodny, kojący powiew rodzinnego ciepła, szczęśliwych, minionych lat.

Przyglądała się w niemym skupieniu dziełu swego ojca, zapamiętując wszystkie detale - fałdy srebrzysto-białej sukni, która jakby falowała poruszona wiatrem, czerwień rubinów w kolczykach i pierścionku. Ale coś dręczyło ją w głębi umysłu, jakiś szczegół, który był tu nie na miejscu. Nie mogła go sobie uzmysłowić...

- Twoja matka była prawdziwą pięknością - stwierdziła hrabina.

- To prawda... - wykrztusiła Serenity, poruszona do głębi wyrazem szczęścia i miłości widocznym w oczach matki. - To zadziwiające, jak niewiele się zmieniła od czasu, gdy ojciec ją malował. Ile wtedy miała lat?

- Zaledwie dwadzieścia - odparła hrabina uprzejmie, acz nadal chłodno. - Szybko rozpoznałaś pracę ojca.

- Oczywiście - odpowiedziała Serenity. Odwróciła się do hrabiny i uśmiechnęła do niej ciepło i szczerze. - Jestem jego córką, ale również malarką. Rozpoznaję jego pędzel tak samo łatwo jak charakter pisma. - Znów odwróciła się i wyciągnęła smukłą dłoń o długich palcach w stronę obrazu. - Namalował ją ćwierć wieku temu, a nadal pulsuje życiem, jakby oboje tu byli, w tym pokoju.

- Jesteś bardzo podobna do matki - zauważył Chri-stophe. Stał przy kominku i popijał wino, patrząc na nią tak intensywnym wzrokiem, że miała wrażenie, jakby jej dotykał rękami. - Uderzyło mnie to od razu, gdy wysiadłaś z pociągu.

- Prócz oczu - oświadczyła hrabina, zanim Serenity zdążyła odpowiedzieć. - Oczy masz jego.

- To prawda. Oczy mam po ojcu. Czy to pani sprawia przykrość?

Hrabina wymownie wzruszyła ramionami, potem uniosła kieliszek i zaczęła pić wino.

- Czy moi rodzice poznali się tutaj? - indagowała Serenity, starając się zachować kamienną twarz. - Dlaczego wyjechali i nigdy tu nie wrócili? Dlaczego nigdy mi o pani nie wspomnieli? - Gdy spojrzała na babkę i Christophe'a, napotkała dwie pozbawione wyrazu twarze.

Serenity otworzyła usta, by zadać kolejne pytanie, ale hrabina powstrzymała ją gestem dłoni.

- Wkrótce o tym porozmawiamy. - Słowa zabrzmiały jak królewski rozkaz. Hrabina wstała z fotela.

- A teraz pora na kolację - oświadczyła.

Jadalnia była ogromną komnatą. Wszystko w tym zamku było niezwykle okazałe, pomyślała Serenity. Belkowany sufit zawieszony był wysoko jak w katedrze, a wyłożone ciemną boazerią ściany przerywały sięgające aż do podłogi okna, udekorowane aksamitnymi draperia-mi w kolorze burgunda. Kominek tak wielki, że można było w nim stanąć, zajmował całą ścianę. Ach, jakiż piękny byłby widok, gdyby w nim rozpalono! Kryształki ciężkiego żyrandola rzucały połyskującą tęczę kolorów na majestatyczne meble z ciemnego dębu.

Na stole najpierw pojawiła się francuska specjalność - zupa cebulowa. Podczas jedzenia prowadzono uprzejmą rozmowę. Serenity zerkała na Christophe'a, wbrew sobie zaintrygowana jego mroczną, tajemniczą urodą i dumnym sposobem zachowania.

Z pewnością mnie nie lubi... Ściągnęła brwi. Nie lubił mnie od chwili, gdy mnie zobaczył. Ciekawe dlaczego... Być może w ogóle nie lubi kobiet. Ale gdy podniosła wzrok, napotkała jego oczy i nagle serce zaczęło jej walić tak szybko, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej.

Oderwała wzrok od hrabiego i zapatrzyła się w białe wino w kieliszku. On nie należy do mężczyzn stroniących od kobiet, pomyślała. Te oczy... W tych oczach odbija się wiedza i doświadczenie. Na Tony'ego nigdy nie reagowała w ten sposób...

Nerwowo uniosła do góry kieliszek. Dotąd na nikogo tak nie reagowała.

- Stevan! - odezwała się hrabina władczym tonem. - Du vin pour mademoiselle.

Rozkaz hrabiny wydany do stojącego z boku służącego oderwał Serenity od jej myśli.

- Mais non, merci. Cest bien.

- Jak na Amerykankę, mówisz znakomicie po francusku, Serenity - pochwaliła ją hrabina. - Cieszę się, że w tym barbarzyńskim kraju udało ci się zdobyć tak wszechstronne wykształcenie.

Pogarda w słowach hrabiny była tak rozbrajająco jawna, że Serenity z początku poczuła nawet rozbawienie.

- Ten barbarzyński kraj - odparła chłodno - to Stany Zjednoczone. Obecnie prawie całkiem ucywilizowane. Indianie atakują już bardzo rzadko.

- Nie musisz być zuchwała, młoda damo.

- Doprawdy? - spytała Serenity ze szczerym uśmiechem. - A ja myślałam, że powinnam. - Gdy uniosła kieliszek, ku swemu zaskoczeniu zauważyła błysk białych zębów Christophe'a.

- Masz subtelną urodę swojej matki - zauważyła hrabina z przekąsem - ale cięty język po ojcu.

- Dziękuję. - Patrząc prosto w jasne, niebieskie oczy, Serenity skinęła głową. - Za oba komplementy.

Po kolacji wszyscy ponownie wrócili do salonu. Christophe rozsiadł się wygodnie w miękkim fotelu, sącząc poobiednie brandy, a Serenity i hrabina popijały herbatę z cienkich, chińskich filiżanek. Rozmowa wróciła na ogólne tematy. Pomimo chwilowego zawieszenia broni Serenity nadal zastanawiała się nad przyczynami wojny.

- Jean-Paul le Goff, narzeczony Gaelle, poznał Jonathana Smitha w Paryżu - zaczęła hrabina tak niespodziewanie, że Serenity zatrzymała filiżankę w połowie drogi do ust. - Zafascynował go talent twojego ojca i zamówił u niego portret Gaelle, który chciał podarować jej w prezencie ślubnym.

- Moja matka była zaręczona z innym, zanim poślubiła mojego ojca? - spytała Serenity, ostrożnie odstawiając filiżankę.

- Tak. Ten związek został ustalony pomiędzy naszymi rodzinami na wiele lat przedtem. Gaelle była z tego zadowolona. Jean-Paul był dobrym człowiekiem i pochodził z dobrej rodziny.

- A więc to byłoby zaaranżowane małżeństwo? - Hrabina machnęła ręką, lekceważąc wyraźny niesmak w głosie Serenity.

- To u nas stary zwyczaj. I Gaelle, jak już powiedziałam, była z tego zadowolona. Dopiero pojawienie się w zamku Jonathana Smitha wszystko zmieniło.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl