8199, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Władysław ŁozińskiOpowiadania imć pana Wita Narwojarotmistrza konnej gwardii koronneja. d. 17601767PRZYGODA W RADOMIUPRZYGODA W RADOMIU....Owo tedy takim dziwnym sposobem, jak to już słyszelicie, dostałem się poomiu latach ciężkiej żołnierskiej tułaczki na ziemięojczystš, pod rodzinnš strzechę. Że mi tu dobrze było i słodko, że zaznałemwytchnienia i miłego wczasu, o tem już chyba mówić niepotrzebuję, choć sercu przyjemnie to bardzo przypominać sobie te chwile,najszczęliwsze pono, jakich zażyłem czasu żywota megocałego.Musiałem ja się wyspowiadać do słówka z wszystkich przygód moich przed rodzinš,która łakomš była opowieci z ust swegoopłakanego już dawno członka. ,,Gadajże, Witu, a gadaj, jak to było, a kędysię obracał, a jako ci się tam wiodło, a czego tamzaznał? tak nawoływano cišgle, a Witu też bajał i bajał, bo miło jest duszyzwierzać się z przebytych przygód i frasunków przedosobami, co każdego słowa niejeno uchem, ale jakby sercem chwytajš.Więc tedy na całš długš zimę starczyło tej mojej naracji. Toż jakby dzi jeszczewidzę, jak, bywało, zasiędziem szerokiem kołem przykominie, rodzina i mili sšsiedzi a ja im prawię o mojej aplikacji wojskowej, oregulamentach i artykułach, o kampamentach ipolowych obozach, o wielkich bataljach i drobnych potyczkach, w których siębywało, o królu Frycu, jako mnie pod Lowositz klepał poramieniu, forsztelujšc pułkownikowi do rangi, gdym dwie armaty austrjackie,jeszcze goršce, wzišł moim plutonem, o straszliwociachwojny i przeróżnych wypadkach żołnierskiego życia.Tak ich przy tem ognisku wszystkich widzę, jakby tu byli przede mnš, choć temulat pięćdziesišt z okładem: i matkę mojš drogš, jak, tużkoło mnie siedzšc, oczu swych ze mnie nie zdejmuje ani na chwilę, i rodzica,jak, słuchajšc, siwego wšsa pokręca, i Hanię przykrosnach, jednem uszkiem słuchajšcš mojej powieci, a drugiem słówek panaRotnickiego, przyszłego szwagraszka mego. Toż, gdymprawił tak rodzinie mojej, zdało mi się nieraz, że to, co im mówię, snem byłotylko ciężkim, a nie prawdš tak nagła a dziwna była tazmiana losu mojego.Blisko rok cały tak przesiedziałem w domu, nabywajšc znowu polskiego iszlacheckiego polerunku po pruskiej edukacji, zaprawiajšcsobie język do mowy ojczystej, którš sromotnie popsowałem w obcym narodzie. Niemylałem w tym czasie o sobie, bo prawie nie byłoi kiedy. Zjeżdżała się codzień prawie z sšsiedztwa bracia szlachta patrzeć namnie, jak na morskie dziwo jakie, a każdy wypytuje icišgnie za język, abym mu też co z moich ciekawoci opowiedział. Matka mi też oprzyszłoci ani słówkiem wspomnieć nie da, usta mirękš zamyka i tłumaczy:Nie trud ty sobie głowy, Witusiu, i nie trasuj się, jak dalej będzie, byłewypoczšł i pożywił się, bo cię z tej pruskiej żołnierkipuszczono, jak charta ze smyczy. Taki ty jeszcze zaschły i znędzniały, że cijeno siedzieć w domu a zdrowia doglšdać. Chleba nam,Bogu dzięki, dzi nie brak; nie zawadzasz nikomu, siedże cicho, niech się tobšmatka nacieszy, a nie ruszaj się nawet za próg aż poweselu Hani!Tak mi matka perswaduje z serdecznej dobroci, ale rozum i ambicja inaczej znowuradzš. Wprawdzieć stan moich rodziców znacznie siępolepszył z łaski bożej i z niespodziewanej przedmiertnej hojnoci p. jmć panipodczaszyny Żołyńskiej, fortunka była wystarczajšcana życie uczciwe, ale to nie racja była, abym ja, chłop już dojrzały i oficer,podpierać miał piece w domu i próżniacze wiódł życie. Niebyło tam zresztš i takiej abundancji w rodzicielskim domu, ot, wyranie tyle,ile na stanik poczciwy szlachecki przypada. Owo więc naserjo myleć trzeba było o sobie i szukać zawczasu przyzwoitego opatrzenia.Już to otwarcie przyznać się muszę, że mi się nieco markotno zrobiło, gdym takpoważnie i gruntownie o własnej przyszłoci pomylał.Nosiłe, bracie, koci po obczynie -mówiłem sam do siebie-trzeci krzyżyk cidobiega, a oprócz rzemiosła żołnierskiego nic nie umieszi do niczego nie sposobny. Zaczynajże teraz, nieboże, od poczštku i przegryzajsię przez wiat, jako mógł będziesz. Frasowało mnie tobardzo i nieraz sen w nocy spędzało z powiek, ale czekałem jeszcze z ostatecznšdecyzjš, aż siostrę wydadzš i w domu się już uspokoi.Zaraz też po weselu uprosiłem ojca na konferencję i zwierzyłem się przed nim, żemylę zakierować jako sobš i że proszę go orodzicielskš radę. Proponował mi ojciec, abym przy roli został i wraz z bratemAndrzejem na rodzinnym zagonie osiadł, a już innegochleba nie szukał w wiecie. Nie mogłem być powolny tej woli ojca, która raczejz serca, niż z rozwagi, płynęła, bo ano coby ze mniebył za gospodarz ? Człek znał się tylko na koniu i na broni, na egzercerunku ina artykułach wojskowych, a lichoć tam z gospodarza, cosię w obozie chował, a całš ekonomję na tem zasadzał, że pszenicę od żyta,zbliska bardzo opatrzywszy, odróżnić umiał. Dziękuję jatedy ojcu pokornie za jego dobroć dla mnie i mówię:Nie usiedzę ja już chyba na grzędzie, a choćbym i usiedział, zkiepska podragońsku będę gospodarzył. Nie chcę być zawadš ani tobie,panie ojcze dobrodzieju, ani Andrzejowi, a chleb też darmo jeć i bohaterstwapruskie sobie wspominać, sšsiadów niemi bawišc, nieprzystoi mi wcale. Czegom już raz nadgryzł, niechże sobie tego dogryzam dalej.Żołnierkę to już rozumiem, i ta mi sprawnie idzie, bomnie w niej dobrze Niemcy ćwiczyli, niechaj tedy ona mnie nadal żywi i opatruje.Alboż to w naszej Rzeczypospolitej żołnierz już nieznajdzie miejsca w szeregu? Na biedę-by to było, gdybym w własnym, rycerskimkraju nie miał tego, com miał pod cudzemi znaki! Nieżšdam niczego od was, bo sami niewiele macie; jeli mnie łaska wasza czšstkšjakš fortunki opatrzyć chciała, to się jej zrzekam i naaugmentację Haninej oprawy przeznaczam. Mam moje małe porzšdki żołnierskie,trochę też i talarów znajdzie się w ładownicy, co siętam uciułało z żołdu; umiem przestać na małem, bom się tego miał czas przyuczyć,a oficerskš rangę wykołatam już sobie jako. Dajcieżwy mi tylko błogosławieństwo wasze, a będę dobrze opatrzony...Certowali się ze mnš o to długo: i ojciec, i matka, i brat Andrzej, doradzajšc,abym już żołnierkę mojš zawiesił na kołku, jako to teraz wPolsce chleb niewdzięczny i jako dobrego wakansu nie znajdę.Częci twojej w tem, czem nas Bóg obdarzył mówił ojciec ty się nieodrzekaj, bo nam żadnym ciężarem nie jest, a jeno tosobie wemiesz, co ci się jako krwi naszej po ludzkiem i bożem prawie należy. Wysobie z Andrzejem siedcie na Zadębiu, nam, starym,opatrzenie dożywotnie obmylawszy. Połowa Zadębia twoja a połowa Andrzeja; Hanianiczego już nie potrzebuje, bo oprawę jużdostała, jako na szlacheckie dziecko wedle uczciwoci stanu przystoi, a Rotnickinie brał jej dla fortuny, bo jest bogaty i sto razyby naskupił, a jeszcze dworno żyć z czegoby mu zostało.Kiedy już koniecznie sługiwać chcesz dalej w rycerskiem rzemiole ozwał siębrat Andrzej to podjeżdżaj pod choršgiewpancernš. Tyle grosza znajdzie się w domu, aby się wkupił w towarzystwo istawił na regestr, czego żšdać będš. W choršgwi jw. p.hetmana polnego jest włanie wakancja, bo towarzysz jmć pan Pożarko chce ustšpićz towarzystwa. Jako to będzie z większš estymš izachowaniem u ludzi, kiedy będziesz towarzyszem, a stać cię na to. Jakopatentowany oficer pruskiego króla niedługo, a będziesznamiestnikiem, a kto wie, czy nie choršżym, a to już ranga i splendor rycerskiniemały.Rada w radę stanęło przecie na tem, że czy tu czy tam, ale zawsze wojskowosłużyć będę. Zrobilimy tranzakcję z Andrzejem o spłatęmojej częci Zadębia, przyczem serdecznej kłótni i braterskiego certowania siębyło coniemiara, bo mi więcej dawał i wzišć zmuszał,nilim ja wzišć chciał. Narzucił mi wkońcu Andru sumę jak dla mnie bardzoznacznš i częć zaraz w gotowiznie wypłacił, abymzapaniej w wiat mógł wyruszyć.Gdymy już takowš tranzakcję familijnš spisali, chciałem się natychmiast wybraćdo Warszawy, aby wczenie pochwycić jaki wakans wwojsku i zaprezentować się hetmanowi, a jak dobrze pójdzie, i samemu królowijegomoci. Powstrzymali mnie od tego ojciec i Andrzej,radzšc, abym zaczekał dni kilka, bo niebawem przyjedzie do Zadębia imć panPożarko, towarzysz choršgwi pancernej hetmana polnego,którego choršgiew wysłała jako deputata do egzakcji. Wstrzymałem się z wyjazdemdoć ochotnie, bo mi ta myl wdzięczna była, że potylu latach obcej służby przecież pod staropolskim, rycerskim i, jak mawiano,poważnym znakiem służyć będę i że się zatytułujętowarzyszem pana hetmana.Jakoż istotnie w tydzień potem przyjechał imć pan Pożarko, towarzysz pancernejchoršgwi i deputat do egzakcji. Ledwo wjechał napodwórzec, już zaraz na pierwszy widok jego pomylałem, że to nie dla mnie,chudopachołka, rzecz pišć się do towarzystwa. Zajechałładnym karabanem i z dwoma pachołkami, z koniem wierzchowym u troku, któryokryty był kutanem pomarańczowym tkanym. Sambył ubrany w kosztowny żupan, przy boku miał szablę, bogato oprawnš, i sajdak zszczerego srebra, na plecach najprzedniejszš burkękrymskš, podbitš pięknym atłasem niebieskim.Przyjmowalimy go w domu z wielkš rewerencjš, jak to na towarzysza pancernegoznaku przystało, a Andrzej zaraz mu wypłaciłpodatek, który z naszej wsi na choršgiew jego przypadał. Dwa dni zabawił u naspan towarzysz, a przez ten czas miałem sposobnoćzasięgnšć dobrych informacyj o służbie w choršgwi. Aż mi się straszno zrobiłotakiej szalonej imprezy, której mi ojciec i Andrzej chybanato doradzali, aby mnie już od wojska chyba na zawsze odwieć i na roliosadzić.Nie wiedziałem j... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl