8133, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacek DukajGotykJacek Dukaj (1974) � urodzi� si� w Tarnowie, obecnie ko�czy studia filozoficznenaUniwersytecie Jagiello�skim. Fantastyk� zarazi� si� jeszcze w dzieci�stwie i jakprzyzwoitychory natychmiast zacz�� zara�a� innych. Zadebiutowa� w wieku 16 latopowiadaniem Z�otaGalera, a potem wyda�, mi�dzy innymi, cztery ksi��ki (Xawars Wy�ryn, W krajuniewiernych,Czarne Oceany, Extensa) oraz kilkadziesi�t opowiada�. Dwukrotny laureat nagrodyim.Janusza Zajdla.Gotyk to tekst chory, wypaczony i szalony, kt�ry ma w sobie urok Frankensteinapoprzej�ciach. Nie wiem, czy lektur� mo�na nazwa� dobr� zabaw�, ale... to wci�ga!Najwspanialsze twory cz�owieczepoczynaj� si� z nienawi�ci,najczy�ciej l�ni ostrzew ciemno�ciach nocyCzaszki, �ebra, kr�gos�upy potrzaskane, czarne wykrzykniki ko�ci udowych iramiennych,strz�py sk�ry, a mo�e ostatnich ubior�w, ca�un�w trumiennych, w wiecznym cieniui wilgoci,tak czy owak przegni�e do jednej cuchn�cej, lepkiej masy, g�ra ludzkichszcz�tk�w, ha�daorganicznych staro�ytno�ci wspina si� pod chropowat� �cian� na wysoko�� pasa,piersi, oczu.Kiedy� byli trupami, dzi� nawet nimi nie s�. Zatrzeszcz�, zagrzechocz�, kiedyprzebiegnieszczur, rozsypi� si� w proch, gdy dotknie ich d�o� cz�owieka.Krypta, tu spocz�li, w krypcie pod wiekowym ko�cio�em. Jeszcze unosi si� wch�odnympowietrzu echo liturgicznych �piew�w z celebry odprawionej kilka metr�w ponadsklepieniem podziemnego grobu, w �wiecie �wiat�a i ruchu, jeszcze wsnuwa si� wmartwenozdrza wo� kadzide�. Ciep�a jest wiosna tego roku � lecz wybi�a ju� p�noc iczarnekamienie mur�w poc� si� zimn� wilgoci�. Krople fizjologicznej wydzieliny budynkupozostaj� na palcach schodz�cych, bo mimo �wiec i pochodni, jakie nios� ze sob�,r�ceodruchowo si�gaj� dla wymacania oparcia. Trudno utrzyma� r�wnowag� na nier�wnychstopniach, wyboi�cie ubitej ziemi, na czaszkach, �ebrach, kr�gos�upach.� Panie Er, niech�e pan postawi je tu, na sarkofagu.Pan Er stawia pos�usznie oba �wieczniki i przyst�puje do zapalania knot�w.Milcz�caprocesja wy�ania si� z mroku. Krypta powoli nape�nia si� ��tym blaskiem;przedtemciemno�� przynajmniej by�a martwa � teraz drga gor�czkowo na granicy cienia.Wszyscy nosz� maski, wi�kszo�� tak�e d�ugie peleryny lub p�aszcze, obszernekurty,czarne albo czerni pokrewne: szare, brunatne, ciemnogranatowe. Maski stanowi�szerokiekonstrukcje z papieru, p��tna i drewna, niekiedy tak�e pi�r i cekin�w, bardziejpasuj�ce dokolorowych �wiate� weneckiego karnawa�u czy barokowego przepychu opery ni�p�mrokuciasnych kazamat�w. Za to ca�kowicie kryj� ich oblicza, czasami zas�aniaj�ctak�e usta ibrod�, pozostawiaj�c tylko otwory na oczy. Je�li kaptur peleryny jest zsuni�ty,wida� jeszczew�osy.� Panie Ce, prosimy � rzecze wysoki, chudy brunet w masce roni�cego krwawe �zysmoka, krzywy pysk szczerzy szklane k�y, rdzawe �uski zachodz� m�czy�nie zauszy, podszcz�k�.Pan Ce wyst�puje naprz�d, korpulentny rudzielec, bia�a podobizna staro�ytnegob�stwa(Merkurego?) zakrywa mu twarz, mleczne pryzmaty wype�niaj� oczodo�y, nie spos�bstwierdzi�, na kogo w�a�ciwie on patrzy. Pod pach� �ciska czarn� torb� lekarsk�.� Gdzie? � pyta. G�os ma lekko zachrypni�ty.P�acz�cy Smok wskazuje najdalszy k�t pomieszczenia, przy ha�dzie ko�ci.� Musimy wiedzie�.Pan Ce kiwa g�ow�. K�adzie torb� na wieku katafalku obok, otwiera j�, wyszukujeiwyjmuje kolejne przedmioty, d�onie ma w sk�rzanych r�kawiczkach, szklane fiolkiwy�lizguj� mu si� spomi�dzy palc�w.Tymczasem do k�ta krypty wchodzi dw�ch dryblas�w w �elaznych maskach, z �opatamiwgar�ciach. Zaczynaj� kopa�, a raczej odgarnia� ziemi�, �mieci, ko�ci, pr�chnodrzewne iludzkie. Nie trwa to d�ugo, warstwa by�a bardzo p�ytka. Kto� przysuwa jeden ze�wiecznik�wi oczom zebranych ukazuj� si� zawini�te w ciemny p�aszcz �wie�e zw�okijasnow�osegom�czyzny. Le�y na brzuchu, z r�koma wygi�tymi za plecy, twarz� obr�con� w lewo,od�ciany.�elazne dryblasy str�caj� jeszcze z niego �opatami co wi�ksze grudy ziemi, poczymodst�puj�.� Panie Ce.Pan Ce podwija r�kawy koszuli; przedramiona ma g�sto ow�osione. Przykl�ka przytrupie.�wiat�o pada z ty�u, tote� m�czyzna przykrywa zw�oki swym cieniem jak kirem.Inni widz�tylko energiczne, zdecydowane ruchy r�k pana Ce, niczym dyrygenta albooperuj�cegochirurga. Rach-mach-rach-mach, rach-mach-rach-mach i ju�, gotowe � wsta�,otrzepa�d�onie.� Cisza teraz � nakazuje pog�osem, nie odwracaj�c si� do zebranych, kt�rzyt�ocz� si� zajego plecami, zbita masa pozbawionych to�samo�ci postaci moc� nastroju chwili, amo�ebezs�ownego obyczaju, zatrzymana dwa kroki od pana Ce. Nakazywa� niepotrzebnie,ciszapanuje i tak, chyba nawet wstrzymali oddechy.S�ysz� wi�c, czego normalnie by nie us�yszeli: mamrotane przez pana Ce, bezporuszaniawarg i zgo�a bez otwierania ust, szybkie, rytmiczne frazy, powtarzane z zegarow�cierpliwo�ci�. S�owa w nich zlewaj� si� w jeden d�ugi, basowy d�wi�k, nie spos�brozpozna�nie tylko ich tre�ci, ale nawet z jakiego j�zyka pochodz�, nie jest to j�zyk tejziemi.Pan Ce spaceruje �wawo na owej niewielkiej przestrzeni, jak� mu pozostawiono,kilkakrok�w w te i we w te obok odkopanego cia�a � i za si�dmym nawrotem cia�o si�porusza.Najpierw drgni�cie wywichni�tej r�ki, potem trzepot palc�w i epilepsja ko�czyndolnych,wreszcie spazmy mimiczne i taniec gaiki ocznej pod zaci�ni�t� powiek�.� A dok�adnie, jak to by�o? � pyta cicho pan Ce, nadal nie odwracaj�c si�,skupiony naszarpi�cych si� w p�ytkim grobie zw�okach. Przystan�� i za�o�y� r�ce za plecami.� Wszed� niespodzianie � odpowiada P�acz�cy Smok. � Stra�nik na schodach zdj��good razu. Sztylet w serce.� Dobrze, �e nie w gard�o. Zd��y� co� powiedzie�?� No przecie� gdyby�my mieli okazj� go przes�ucha�, nie trzeba by by�o...� Cokolwiek. S�owo. W jakim j�zyku. Bo dokument�w �adnych przy sobie nie mia�,prawda?P�acz�cy Smok rozgl�da si� po krypcie.� Panie Wu!Na co pada okrzyk z g��bi:� Nie rzek� nic!Pan Ce kiwa g�ow�.Trup zd��y� si� przez ten czas nieco uspokoi�. Doktor cmentarny kl�ka przy jegog�owie,g�aszcze go po zlepionych brudem blond w�osach. Trup, nie unosz�c powiek,instynktowniewtula twarz w g�adk�, ciep�� or�kawicznion� d�o�. Z jego krtani uchodz� j�kliwe,bulgocz�ced�wi�ki, na kt�re pan Ce reaguje krzywym u�miechem, widocznym pod kraw�dzi�bia�ejmaski.Nachyla si� jeszcze g��biej.� Po co tam schodzi�e�? � zaczyna szepta�. � Po co? Powiedz. Jak to si� sta�o?Mia�e�rozkaz, ja wiem. Co ci powiedzieli? Sk�d wiedzieli? Sk�d wiedzia�e�? Powiedz!Trup otwiera usta. Wype�za z nich d�d�ownica, potem � powolne s�owa.� On... on mnie... a-ale jjja nic nie zrobi�em, dlaczego on... booooli! � I ju�prawieszlochaj�c: � Mnie no�em, zb�j w ko�ciele, o Bo�e, czy on, czy on... czemu si�rusza� nie...?B�d� �y�, prawda? Pan mi pomo�e, prosz� pana...Doktor cmentarny g�adzi go uspokajaj�co po policzku.� Ju�, ju�, ju� dobrze, b�dzie dobrze. Powiedz tylko. Kazali ci tam p�j��?�ledzi�e� ichmo�e? Co? Kazali? Czego tam szuka�e�?� G�upi, g�upi, jeden po drugim schodzili, zauwa�y�em, �e... i jeszcze wszyscyoni... Zciekawo�ci. Matko Przenaj�wi�tsza, dlaczego tak boli, niech pan...� Ciiii.Pan Ce unosi g�ow�, obraca Hermesowe oblicze ku P�acz�cemu Smokowi. Ten wzruszaramionami.� Prosz� pana, prosz� pana...! � j�czy martwy blondyn. Nie mo�e mie� wi�cej ni�dwadzie�cia lat.� M�wi prawd�? � pyta zakapturzony m�czyzna w masce szalonego b�azna.� Na pocz�tku zawsze m�wi� � stwierdza doktor trup�w. � �garstwa trzeba dopierosi�nauczy�, �garstwo trzeba wymy�le�; prawda przychodzi naj�atwiej.� To nam wystarczy � rzecze P�acz�cy Smok.Pan Ce po raz trzeci kiwa g�ow�.St�kaj�c, przewraca zw�oki na plecy. Blondyn zaczyna recytowa� litani� do MatkiBoskiej.Prawa po�owa jego twarzy jest czarna, zaskorupia�a wilgotn� ziemi�, ��cznie zokiem. Walczyo otwarcie oka lewego. Mamrocze s�owa modlitwy, coraz szybciej. Ko�czynypodryguj� wnieregularnych skurczach, po�amane paznokcie drapi� naoko�o.Koszula na piersi trupa przesi�kni�ta jest krwi�, teraz ju� twardo skrzepni�t�.Pan Ce �amiestrup, rozdzieraj�c energicznym szarpni�ciem tkanin�; jeden z rogowych guzik�wstrzela dog�ry i odbija si� od drewnianej maski doktora, tsz-tuk, po czym ginie w p�mrokukrypty.Nie podnosz�c si�, pan Ce si�ga wzwy�, w prawo, do wn�trza torby. Co� wyjmuje,leczdopiero, gdy jasny b�ysk przeszywa krypt�, widz�, co doktor przy�o�y� do torsutrupa: kr�tki,prosty n� chirurgiczny. Rach-mach, rach-mach � krew oczywi�cie nie p�ynie, a ij�kim�odzie�ca s� tylko odrobin� g�o�niejsze, za to sucha sk�ra p�ka z ostrymtrzaskiem, zgrzytastal ze�lizguj�ca si� po mostku i �ebrach. Na koniec pan Ce rozwiera klatk�piersiow�samymi or�kawicznionymi d�o�mi, wbijaj�c zakrzywione palce w �wie�e mi�so.Blondynusi�uje unie�� g�ow� i zajrze� sobie do wn�trza piersi, lecz nadal nie jest wstanie nawetotworzy� oczu.Dogrzebawszy si� do serca � ma�ego, czarnego, nieruchomego mi�nia � pan Cesi�gapo flaszeczki pe�ne g�stego oleju, tajemnych ingrediencji. Wylewa, wysypuje,wytrz�sa jewprost w ciemn� jam� w korpusie mamrocz�cego trupa.� Matko mi�osierdzia, matko lito�ci i �aski, matko ofiarno�ci i dobroci...Szept doktora �mierci jest wobec tej litanii prawie nies�yszalny; zapewne znowupowtarzarytmicznie obcoj�zyczne formu�y. Modl� si� obaj, jeno b�stwa r�ne.Pan Ce prostuje si�, szybkim ruchem zdejmuje �wiec� ze �wiecznika, wciskaj�p�omieniemw d� w otwart� pier� zabitego, po czym odskakuje.Zielony p�omie� bucha na kr�tk� chwil� na metr wzwy�, trup zgina si� prawie wp�,rozchyla si� lewa powieka, czerwone bia�ko �ypie w panice, krzyk prz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl
  •