7813, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C. S. FORESTERLord Hornblower„WYDAWNICTWO MORSKIE” GDAŃSK„TEKOP” GLIWICE1991Tytuł oryginału angielskiego Lord HornblowerTłumaczyła z angielskiego Henryka StępieńRedaktor Alina WalczakOpracowanie graficzne Erwin Pawlusiński Ryszard BartnikKorekta Teresa Kubica© Copyright 1946 by C. S. ForesterISBN 83-215-5793-7 (wyd. Morskie) ISBN 83-85297-72-3 (Tekop)Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1991we współpracy z„Tekop” Spółka z o.o. GliwiceBielskie Zakłady Graficznezam. 1693/kRozdział IStalla w kaplicy, z rzeźbionego dębu, w której siedział Hornblower, była bardzoniewygodna, a kazanie wygłaszane przez księdza dziekana Westminsteru śmiertelnienudne.Hornblower wiercił się jak dziecko i jak dziecko rozglądał po kaplicy izgromadzonych w niejwiernych, aby oderwać myśli od cielesnych niewygód. Nad głową miał subtelniezdobione żebrowachlarzowego sklepienia budowli, którą zdaniem Hornblowera można było bezprzesady uznaćza najpiękniejszą na świecie. Było coś radującego umysł matematyka w sposobie, wjaki wzorypokrywające sklepienie spotykały się i rozchodziły, jakaś natchniona logika.Nieznani z nazwiskrzemieślnicy, którzy wykonali te prace rzeźbiarskie, musieli być ludźmi otwórczej wyobraźni.Kazanie trwało jeszcze, a Hornblower już zaczął się obawiać, że po jegozakończeniuznów się zacznie śpiewanie, znowu te wysokie tony wywodzone przez chłopięcy chórw komeżkach będą go nękały bardziej nawet dotkliwie niż kazanie czy stalladębowa. Jest tocena, jaką musi płacić za prawo noszenia wstęgi i gwiazdy, za to, że jestKawalerem WielceZaszczytnego Orderu Łaźni. Ponieważ było wiadomo, że przebywa w Anglii naurlopiezdrowotnym — i że wraca już całkiem do zdrowia — nie mogło być mowy o wykręceniusię oduczestnictwa w tej najważniejszej uroczystości Orderu. Kaplica wyglądałaniewątpliwie dośćefektownie w świetle słonecznym, które przedostając się przez okna odbijało sięwzmożonym,radującym oko blaskiem od szkarłatnych i lśniących orderami płaszczy braci-kawalerów.Należało w każdym razie przyznać, że ta pompatyczna i owiana próżnościąuroczystość byłaniewątpliwie piękna w jakiś szczególny, efektowny sposób, nawet pomijając jejskojarzeniahistoryczne. Może stalla, w której siedział, budziła dawnymi laty to samouczucie niewygodyw Hawke'u czy Ansonie , może Marlborough , tak jak on w szkarłacie i bieli,wiercił sięi zżymał na podobnym kazaniu.Tamten osobnik o ważnym wyglądzie, z posrebrzaną koroną na głowie, w aksamitnymkaftanie haftowanym w herby królewskie, to tylko wysoki dygnitarz kolegiumheraldycznego,piastujący tę dobrze płatną synekurę dzięki doskonałym koneksjom; odsiadująckazanie może sięz pewnością pocieszać myślą, że zarabia na życie czyniąc to raz do roku. Obokniego byłprzełożony Orderu, książę regent, pąsowa barwa oblicza kłóciła się ze szkarłatempłaszcza. Byliteż wojskowi, generałowie i pułkownicy o nie znanych mu twarzach. Poza tymjednak kaplicapełna była ludzi, z którymi dzielenie braterstwa Orderu napełniało go dumą —Lord St Vincent,potężnej postury i srogiego wyglądu, człowiek, który wprowadził dowodzoną przezsiebieflotyllę w sam środek dwakroć silniejszej eskadry hiszpańskiej; Duncan — to onrozbił flotęholenderską pod Camperdown; i jeszcze z tuzin admirałów i kapitanów, niektórzynawetz krótszym od niego stażem w marynarce wojennej — Lydiard, zdobywca „Pomony” podHawaną; Samuel Hood, dowódca „Zealousa” pod Abukirem ; i Yeo, który szturmowałfort ElMuro. Było coś radującego i grzejącego w serce w fakcie przynależenia do tegosamegorycerskiego kręgu odznaczonych wraz z ludźmi tego pokroju — śmieszne to, aleprawdziwe. Zaśbohaterów Orderu przebywających wciąż na morzu (bo przybyć tu mogli tylko ci, copracują nalądzie lub są na urlopie) i podejmujących ostatni desperacki wysiłek rozdarciacesarstwanapoleońskiego jest trzy razy tyle co tu obecnych braci-kawalerów. Hornblowerpoczuł, żewzbiera w nim fala uczuć patriotycznych: ogarną go wzniosły nastrój. Lecz już pochwili zacząłanalizować ten przypływ emocji i zastanawiać się, w jakim stopniu został onwywołanyromantycznym pięknem otoczenia.Porucznik w mundurze marynarki wojennej wszedł do kaplicy i stanął wahając sięprzezchwilę, po czym dojrzawszy Lorda St Vincent, ruszył spiesznie ku niemu i podałmu dużąkopertę (ze złamanymi już pieczęciami), którą trzymał w ręku. Teraz nikt już niesłuchał kazania— cała śmietanka Królewskiej Marynarki Wojennej wyciągając szyje zerkała na StVincenta,który czytał list przysłany najoczywiściej z Admiralicji, urzędującej na drugimkońcu WhitehallDziekan, któremu głos załamał się na moment, podjął żwawo kazanie, mówiącmonotonnie dogłuchych uszu, nie słuchających go od dłuższej chwili, gdyż St Vincent,przeczytawszy raz listbez żadnej zmiany wyrazu swej jak w kamieniu ciosanej twarzy natychmiast wróciłdo początkui czytał go ponownie. St Vincent, tak odważnie ryzykujący los Anglii w bitwie,co przyniosła mutytuł para, nie był przecież człowiekiem, który zabierałby się pochopnie dodzieła, mając czas nazastanowienie się.Skończył powtórne czytanie, złożył list i przesunął spojrzeniem po kaplicy.Każdyz czterdziestu kawalerów Orderu Łaźni zesztywniał z podniecenia w nadziei, żepochwyci jegowzrok. St Vincent wstał i owinął się purpurowym płaszczem; rzucił słówkoczekającemu po-rucznikowi, a potem, sięgnąwszy po kapelusz z pióropuszem, pokuśtykał sztywno kuwyjściuz kaplicy. Uwaga zebranych przeniosła się natychmiast na porucznika; oczywszystkichobserwowały go idącego transeptem , a Hornblowerowi szybko zabiło serce iporuszył sięniespokojnie, gdy się zorientował, że porucznik zmierza prosto ku niemu.— Wyrazy szacunku od jego lordowskiej wysokości, sir — rzekł porucznik — ichciałbyon natychmiast zamienić słówko z panem.Teraz na Hornblowera przyszła kolej zapiąć płaszcz i pamiętać o zabraniukapeluszaz piórami. Musi za wszelką cenę wyglądać nonszalancko i nie dać zgromadzonym tukawaleromOrderu okazji do podśmiewania się, że stracił głowę z powodu wezwania go przezPierwszegoLorda . Musi wyglądać, jakby to był dla niego chleb powszedni. Gdy niedbałymkrokiemwychodził że stalli, szpada dostała mu się między nogi i tylko dzięki łasceOpatrzności nie runąłjak długi głową naprzód. Wyprostował się z brzękiem ostróg i szpady i ruszyłnawą bocznąpowoli i z godnością. Wszyscy patrzyli na niego; obecni tu oficerowie wojsklądowychodczuwali pewnie tylko obojętne zaciekawienie, lecz ci z marynarki wojennej —Lydiard i inni— muszą się zastanawiać, jaki to nowy, nieprzewidziany obrót wzięła wojna namorzui zazdrościć mu czekających go przeżyć i możliwości wyróżnienia się. W tylekaplicy, namiejscach siedzących zarezerwowanych dla osób uprzywilejowanych, HornblowerspostrzegłBarbarę wychodzącą mu na spotkanie ze swojej ławki. Uśmiechnął się do niejnerwowo — niebył pewny siebie na tyle, aby się odezwać, czując oczy wszystkich na sobie — ipodał jej ramię.Poczuł, że wsparła się mocno na nim i usłyszał jej czysty, ostry głos; Barbaryoczywiście niespeszył fakt, że wszyscy ich obserwują.— Pewnie jakieś nowe kłopoty, mój drogi? — spytała.— Chyba tak — odparł Hornblower półgłosem. Za drzwiami czekał na nich StVincent,lekki wiatr kołysał strusimi piórami na jego kapeluszu i szeleścił jedwabiempurpurowegopłaszcza. Jego masywne uda rozpierały biały jedwab spodni o długości do kolan;chodził tami z powrotem na wielkich, zniekształconych podagrą stopach, deformujących białetrzewiki.Ekscentryczny strój nie ujmował jednak nic z jego niezachwianej godności.Barbara wysunęładłoń spod ramienia Hornblowera i dyskretnie pozostała w tyle, żeby obajmężczyźni mogliporozmawiać swobodnie.— Sir? — zwrócił się Hornblower, a potem, przypominając sobie — nie przywykłjeszczedo stosunków z parami — milordzie?— Hornblower, jest pan teraz zdolny do czynnej służby?— Tak, milordzie.— Będzie pan musiał zacząć dziś wieczorem.— Tak jest, sir… milordzie.— Jak podstawią mi ten przeklęty powóz, zabiorę parta do Admiralicji, gdzieotrzymapan ode mnie rozkazy. — St Vincent ryknął głosem, który byłby słyszany nasalingu grotmasztupodczas huraganów na wodach Indii Zachodnich. — Johnson, nie ma j e s z c z etychprzeklętych koni?St Vincent zauważył Barbarę za plecami Hornblowera.— Sługa łaskawej pani — rzekł; zdjął kapelusz z pióropuszem i ukłonił sięprzyciskającgo do piersi; wiek, podagra i lata spędzone na morzu nie pozbawiły go dworskichmanier, lecz żesprawy kraju przede wszystkim wymagały jego uwagi, zaraz obrócił się doHornblowera.— Jakie to zadanie, milordzie? — spytał Hornblower.— Stłumienie buntu — odparł srogim tonem St Vincent. — Przeklętego buntu, niechgopiekło pochłonie. Może się powtórzyć rok dziewięćdziesiąty czwarty . Miał panmoże okazjępoznać Chadwicka… porucznika Augustyna Chadwicka?— Był ze mną midszypmenem u Pellewa , milordzie.— No więc on… ach, jest wreszcie ten przeklęty powóz. Co z Lady Barbarą?— Wrócę moją karetą na Bond Street — odparła Barbara — i odeślę ją po Horatia doAdmiralicji. Już nadjeżdża.Kareta z Brownem i stangretem na koźle zatrzymała się za powozem St Vincenta iBrownzeskoczył na ziemię.— No to świetnie. Idziemy, Hornblower. Jeszcze raz sługa łaskawej pani.St Vincent z trudem wgramolił się na siedzenie, Hornblower siadł obok niego iciężkiwehikuł ruszył ze stukotem kopyt końskich o bruk. Blade światło słońca padałoprzez okienka nagrubo ciosane oblicze St Vincenta siedzącego ze zgięty... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl