7776, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wacław " Korabiewiczzłowiłem życieIskry Warszawa 1973.'$k ,Obwolutš projektował WOJCIECH FHEUDEHBEICHRedaktor: BAKBABA WOLESfSKAKedaktor techniczny: SABINA RIDESPRINTED IN POLANDPaństwowe Wydawnictwo Iskry", Warszawa 1813 r. Wydanie I. Nakład 40 000+275 egz. Arfe. wyd. 18,8. Arie. druk. 23,25. Papier druk. ra/gJ. kl. IV, 82X;iS4j 65 g. Druk ukończono w maju 1973 r. Łódzka Drukarnia Dziełowa, Łód, ul. Rewolucji 1905 r. nr 43. Zara. nr 2227/A/72. R-22. Cena zł 2i.Skokprzez medycynęczarnego lšgla poi biały żagielDziwne działy się historie, zanim zostałem lekarzem. Przede wszystkim ten g*upi wiat, w rodek którego, ze wiadectwem dojrzałoci w ręku, człowiek z nagła wpadł i nie wiedział, co z tym fantem robić. Strasznie idiotyczne uczucie. Pusta kula, z której nie ma wyranych drzwi. Zbłšdzona owca to mało. Zbłšdzony bałwan! Co teraz robić? Dokšd się udać?Cel całego życia, marzenie młodzieńczoci: kariera marynarska wzięła w łeb. Bezlitosny, stary konował Państwowej Szkoły Morskiej w Tczewie zbadał wzrok, pokiwał znaczšco głowš i z miejsca odwalił.Nie nadajesz się, synku powiedział. A mnie wiat się zakołysał pod nogami. Bezdnia rozpaczy. Koniec wszystkiego. To włanie ta pusta kula. Egzaltacja młodzieńcza powiększyła rozpacz. Dokšd teraiz ić?Profesor Staniewicz, póniejszy minister, a 'mój wykładowca, położył dłoń na moim ramieniu i powiada;Pan jest humanistš. Gdziekolwiek by pan poszedł, wróci na humanistykę, tam tylko dla pana miejsce. Oto moja dłoń. Zakład o co?Nie wierzyłem w siebie. Sšdziłem, że na polonistykę idš sami Mickiewieze. Zawitała mi inna myl: zrobić jak najszybciej byle gdzie pienišdze, kupić za nie jacht, a potem tym jachtem w szeroki wiat!Ale jak tu zrobić pienišdze?Wypytuję znajomych na prawo i lewo, dokšd ić? Jaki zawód prowadzi najszybciej na drogę złotej mamony? Odpowied jednogłona:Górnictwo. Będšc inżynierem górnikiem zrobisz fortunę.Nie rna więc czasu do namysłu. Wsiadam w pocišg i pędzę do Krakowa. Zjawiam się w kancelarii Akademii Górniczej.Miła panieneczka głosem obojętnym podaje warunki przyjęcia: podwójny konkurs, konkurs maturalnych wiadectw i konkurs egzaminów... Zwiesiłem głowę. Na moim wiadectwie z matematyki same trójeczki, a o egzaminie... szkoda gadać!Biorę za klamkę od drzwi, nieopanowane, głupie łzy sakręciły mi isię w oczach. Nie zdšżyłem ich nawet ukryć przed wzrokiem panienki. Miałem wówczas dziewiętnacie lat.Zaraz... zaraz... odezwała się litociwie a może by kawaler odbył jakš praktykę górniczš, to bardzo pomaga... Kto wie?Praktykę górniczš? A jak ona wyglšda? Gdzie ona jest? Pochodzę z Litwy, nigdy tutaj nie byłem.Za godzinę siedzę już w pocišgu z biletem do Katowic. Tam podobno znajdę owš praktykę górniczš".Jadę w nieznane, jak zatracony wieniak. Czytam przez okno obco brzmišce nazwy. Wreszcie na której tam stacji kominy, bardzo wysokie i grube kominy.Co to za fabryka? pytam sšsiada z przedziału.To nie fabryka, to kopalnia węgla pada odpowied. A we mnie jakby piorun trzšsł, tego mi wszakże potrzeba. Chwytam walizeczkę i wypadam z pocišgu. Czytam na tablicy: Dšbrowa Górnicza", ale nic mi to nie mówi.Pomachujšc walizeczkš, niby zagubiony w obcym otoczeniu Charlie Chaplin, kroczę sobie beztrosko ulicšodczytujšc reklamy. I oto przede mnš wielka brama, a na niej napis: Kopalnia Reden". Niemiałym krokiem wchodzę. Jeszcze mniej miało pukam do drzwi dyrektora. Za biurkiem siedzi mały staruszek w okularach. Zapadam się w przepastnš głębię wskazanego mi klubowego fotela. To już odbiera mi resztę z takim trudem gromadzonego rezonu. Zapominam tyrady przygotowanych słów. Na policzki wykwita rumieniec żenady. Co bškam, byle bškać...Ja... ja, panie dyrektorze, chcę do Akademii, inaczej tam nie trafię, potrzebna mi jest praktyka. Uprzejmie proszę przyjšć mnie jako robotnika.A kawaler z jakich stron? pada pytanie.Z Wilna.To kawaler może jest kolegš mego syna, nazywa się Swirtun-Rymkiewicz?Kazik! krzyknšłem mimo woli. Ależ to mój przyjaciel!No to, synku, zamelduj się u inżyniera Staszew-skiego i będziesz praktykantem. Co prawda, na praktykantów przyjmujemy dopiero po pierwszym roku studiów, ale zrobię ten mały wyjštek.I tak rozpoczęła się moja praktyka w tym zupełnie odmiennym wiecie.Pierwszym szokiem, jaki przeżyłem, była łania. Kiedy nazajutrz przed zmianš ubrania przekroczyłem jej próg, mylałem, żem zwariował, że w oczach mi się dwoi. Czy to cyrk przede mnš, czy normalne życie? Jakie niesamowite, patologiczne panoptikum. Ci rozebrani ludzie, ico się myjš dookoła mnie, to karykaturalnie mieszne jakie pokraki, postacie ze wiata krasnoludków: bary jak u Herkulesa, pier jak u atlety ciężkiej wagi. Potężne bicepsy i cały ten horrendalnie wyrobiony tors opada skonš liniš ku wšziutkim biod-rom i wyglšda niby rzebiony biust na postumencie wštłych, cieniutkich nóżek.Czemu ci ludzie sš tak nieproporcjonalnie zbudowani? pytam inżyniera.Rezultat górniczego zawodu. Nieustanny wysiłek ramion, podczas gdy nogi stojš w miejscu lub nawet często klęczš przez cały omiogodzinny dzień pracy.Drugim kolejnym szokiem była winda, niczym nie zabezpieczona klatka, wozi tam i z powrotem grupy ciasno stłoczonych ludzi. Po brudnych, węglowym pyłem oblepionych cianach szybu spływajš strugi wody zimnej, olizłej, odpychajšcej... Winda zagłębia się kilkaset metrów. Im dalej i niżej, tym bardziej elastyczna staje się napięta, metalowa lina. Wydłuża się przy każdym zahamowaniu, sprężynuje pod nadmiernym ciężarem.Przykre uczucie mówię do inżyniera. To wycišganie się liny wyglšda jak próba jej wytrzymałoci.Bo tak i jest stwierdza obojętnie inżynier. Różnie bywa. Ot, niedawno na sšsiedniej kopalni urwała się.Jak to? zdziwiłem się i mimo woli poczułem dreszcz za kołnierzem. Czyżby nie było kontroli?: Et! machnšł pogardliwie rękš, ale widocznie się spostrzegł, "ze niepotrzebnie straszy nowicjusza, więc zaraz dodał: Lina musi służyć pięć lat, takie sš u nas przepisy.A ta, tutaj, od kiedy służy?Kto tam wie. W każdym razie przy mnie jej jeszcze nie zmieniali.A pan inżynier... dawno? bšknšłem niemiało. W czerwicu kończy się jedenacie lat...Aha! stwierdziłem ponuro, chwytajšc się mimo! woli za metalowš balustradę, w tym bowiem momencie winda podskoczyła wyżej niż zwykle.10Już cały tydzień zjeżdżam tak w towarzystwie inżyniera, asystuję mu przy kontroli stanowisk. Tym isposo-bem poznaję wszystkie rodzaje pracy, ale poznaję teoretycznie. Ta moja praca" polega na spacerze. W jednym ręku noszę karbidowš latarkę, w drugim ręku górniczš ciupagę. Robotnicy tytułujš mnie per panie inżynierze". Nawykli widocznie do tego, że każdy spacerujšcy młodzik za lat kilka wróci do nich w roli superiora. Przyglšdam się uważnie fizycznym wysiłkom tych ludzi, ich chorobliwej, pozbawionej słońca cerze, błotnistej mazi, w której tkwiš, czarnemu miałowi, który dusi ich płuca, i pod wpływem tej codziennej obserwacji robi mi się coraz bardziej nieswojo. Z każdym dniem odczuwam coraz większy wstyd. Za co mi tu płacš? Za ten spacerek z laseczkš? Za snobistyczne udawanie inżyniera? Jak ja wyglšdam wobec tych ludzi?Nie wytrzymałem takiej próby nerwowo. Ósmego dnia melduję się u inżyniera w biurze. Proszę go o zwykłš .robotniczš pracę. Nie chcę być uprzywilejowanym maminsynkiem. Chcę... pracować!Inżynier spojrzał na mnie litociwym wzrokiem i pokiwał smętnie głowš.-^ Oj, przyjdziesz tu jeszcze, kawalerze, poprosisz0 zwolnienie!I po co on to powiedział! Gdyby nie te jego słowa, z całš pewnociš wróciłbym już po paru dniach, a tak... nie wróciłem. Zagryzłem zęby i trwałem bez sensu1 niepotrzebnie.Nie ma co gadać, nie ma co obwijać w bawełnę. Praca była nad siły chłopca wyroniętego ponad miarę swoich lat, rozmieszczonego rodowiskiem i warunkami. Chłopca, który nie trzymał nigdy w ręku ani topora, ani łopaty. Praca była zbyt eięiżka jak na typowego maminsynka, co nie wykonał dotšd najmniejszego przymusowego wysiłku. A w kopalni, jak w wojsku, do ge-llnerala droga bardzo daleka. Na poczštku jeste szeregowcem, to znaczy popyehaczem", do ciebie należy pchanie wozów po szynach, dwa puste albo jeden pełny węgla. Samo popychanie pól biedy da się jako radę, ale gorzej, gdy koło wozu spadnie. A szyny kolawe, powykręcane, coraz to wóz złoliwie się wykoleja. Wóz ciężki jak diabli i czterech ludzi go tnie udwignie, a ty rad sobie, biedaku, jak możesz. W takim wypadku stary dowiadczony górnik nie pieszy. Ma czas. To nie pożar. Więc najpierw obchodzi dokoła i bada. Pyka sobie fajeczkę i niby lekarz ze wszystkich stron pacjenta obserwuje. Musi wiedzieć, co mu brakuje, a wówczas, gdy pozna, podeprze ramieniem odpowiedni punkt i jednym lekkim szarpnięciem postawi na miejsce wóz stoi. Żeby tak zrobić, trzeba mieć dowiadczenie wielu lat. Potrafi to uczynić górnik, ale nie żółtodziób, zakichany paniczyk, praktykant z bożej łaski. Taki to nie ma pojęcia, gdzie trzeba pchać, a gdzie podnosić. Morduje się więc biedny chłopak, plecami i głowš podpiera, w pałšk wygina iswój wštły kręgosłup, żyły mu na skroniach pęczniejš, a wóz jak stał, tak stoi w miejscu, ani drgnie. Niedawny praktykant, pan inżynier", a teraz głupi dobrowolny robotnik, płacze rzewnymi łzami, bo go nikt nie widzi. Zasłonięty jest wystajšcym załomem węgla. Nie trzeba nawet tych łez wstydliwych brudnym ramieniem obcierać. A wóz w dalszym cišgu kpi w żywe oczy, uršga niedorajdztwu. Nie chce wrócić do szyn.Tak mijały pierwsze dni roboczych dowiadczeń. Potem przyszedł tydzień' karowacza". Młodzieniec dostał ogromnš szuflę w łapy, aby przerzucać niš węgiel z jednego miejsca na drugie albo bezporednio do wozu. Łatwo powiedzieć: przerzucać". Węgiel to nie ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl