7771, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZBIGNIEW KUBIKOWSKIKATASTROFA\ZBIGNIEW KUB1K0WSKIkatastrofaWYDAWNICTWO ��L�SK"O.wolute. i ok�adk, projektowa! Jan DuUel Redaktor Czes�aw Slezdk Bedaktor techniczny Jerzy Karna Korektor BenryUa SalawaOko�o sz�stej nad ranem zadzwoni� telefon. My�la�em, �e to omy�ka, podnios�em p�przytomny s�uchawk�. Nie by�o omy�ki. M�wi� kto� obcy, nie zrozumia�em, nie chcia�em zrozumie�, przerwa� rozmow� wp� s�owa. Usiad�em na ��ku, �cisn��em r�kami czo�o. Za �cian� gra�o radio, jak co dzie�, na stole szklanki z nie dopit� kaw�, obok tapczanu otwarta ksi��ka, wszystko jak dekoracje do niedobrej sztuki, obce, odsuni�te w g��b, zmatowia�e. Spojrza�em w okno: szare, kleiste chmury, mg�a.Umy�em si�, ubra�em, po kwadransie zbieg�em ze schod�w, wyszed�em przed dom. Samoch�d ju� czeka�, kr�pa, niebieska warszawa. Ruszy�a ostro, zanim zd��y�em zatrzasn�� drzwiczki.� Kiedy to si� sta�o? � zapyta�em.Rowicki poda� mi ognia, by� nie ogolony, blady.'' � Mniej wi�cej godzin� temu � powiedzia� � o nic wi�cej nie pytaj, wiem tyle, co ty.Oblepione lud�mi tramwaje, mokra jezdnia, poprzecinana jasnymi liniami szyn, szare frontony kamienic, �mieszne, jakby przylepione do t�a sylwetki przechodni�w, ryk fabrycznej syreny, nie, to karetka pogotowia, z przeciwnej strony, niski, zawodz�cy j�k osun�� si� w g��b ulicy, za ni� druga, trzecia.�Stamt�d" � pomy�la�em.Poczu�em na sobie wzrok Rowickiego, spojrza�em na niego, u�miechn�� si� blado.Nie chcia�em, nie mog�em rozmawia�. Byli�my ju� na wylotowej ulicy, zerwa� si� wiatr, miot�o w szyby kropelkami deszczu, szofer w��czy� wycieraczki. Chmury kot�uj� si� przed nami, tu� nad nawierzchni�, to mg�a, trzeba zwolni�, zapalaj� si� �wiat�a pojazd�w, rozmazane w tej mgle, dr��ce, ��te, jak k��bki barwnej waty. Znowu syrena, tym razem za nami, szofer zjecha� w prawo, zahamowa�, kto� przebieg� tu� przedmask�.Wreszcie zakr�t, jeden, drugi, asfalt przechodziw kostk�, mg�a rzednie, pisk hamulc�w.� Jeste�my na miejscu � powiedzia� ,szofer. Siedzieli�my jeszcze chwil� w milczeniu, s�uchali�my nawo�ywa�, szumu silnik�w, patrzyli�my na bia�e kitle piel�gniarzy, szare mundury milicjant�w. Potem prawie r�wnocze�nie otworzyli�my drzwiczki. Wia� zimny wiatr. Postawi�em ko�nierz nieprzemakalnego p�aszcza. Odg�osy bez�adnej krz�taniny zbli�y�y si�, spot�nia�y, jakbym wyj�� wat� z uszu. Pobrn�li�my przez b�oto ku niewielkiemu wzniesieniu. Sta� tam Rosner, wysoki, chudy, obok Tomasz.� Patrzcie � powiedzia� Rosner. Wygl�da�o to, jak zepsuta dziecinna zabawka. W dole pl�tanina srebrnych, omytych deszczem szyn, przeci�ta ciemnorud� smug�, na kt�rej mrowili si� ludzie, nad nimi za� dziwaczna kompozycja obwis�ych, ciemnoszarych p�aszczyzn i pr�t�w, oblepionych betonowymi naro�lami. Ten obraz zamyka� od g�ry nie zmieniony, elegancki �uk wiaduktu, skr�cony i zniekszta�cony, bo patrzyli�my z boku, pod ostrym k�tem. Mg�a rozmazywa�a zreszt� kontury, �agodzi�a kontrasty, zdawa�a si� ��czy� z sob� usypisko na torach i metalowebalustrady u g�ry.Tu� pod nami czterech piel�gniarzy d�wiga�o nosze po �liskim zboczu, dwu wchodzi�o bokiem, opuszcza-j�c nisko r�ce, dwu pozosta�ych, z wyci�gni�tymi sztywno ramionami, z trudem utrzymywa�o r�wnowag�, jakby ich wysi�ek potrzebny by� jeszcze bezkszta�tnej masie rozci�gni�tej na lnianym p��tnie.� Dwa ci�gniki z przyczepami � odezwa� si� Rosner � i autobusy. Nie znam jeszcze szczeg��w.Skin��em bezmy�lnie g�ow�.� Jest ju� prokuratura? � zapyta� Tomasz. Rosner odwr�ci� si� nerwowo, spojrza� w d�. Dogrupy stoj�cych, na skraju drogi samochod�w zbli�a�a si� czarna wo�ga, ostatnia karetka ruszy�a w�a�nie z miejsca, jeszcze chwila, a nie b�dzie tu lekarzy, to, co sta�o si� o �wicie pochmurnego, majowego dnia, straci cechy nieszcz�cia, katastrofy, kataklizmu, w kt�rym licz� si� tylko ofiary i ludzie nios�cy im pomoc...� Zejd�my do nich � powiedzia� Rosner � niczego tu nie wystoimy.Ruszyli�my si� niech�tnie. Odchodz�c zatrzyma�em si� jeszcze i spojrza�em po raz ostatni na to, co zosta�o z wiaduktu. Przez tory bieg�a rudawa, grzywiasta fala, jakby p�k�o przerzucone g�r� koryto wyrzucaj�c z wn�trza g�st�, krzepn�c� na powietrzu ciecz. Pe�z�y po niej, jak wielkie owady, granatowe sylwetki kolejarzy, porusza�y si� szare plamy robotniczych kombinezon�w, gdzieniegdzie b�yska�y okuciami czapki milicjant�w. Ich ruchy by�y ju� powolne, leniwe, jak ruchy robak�w k��bi�cych si� na padlinie. Po drugiej stronie zawraca�y z trudem jakie� samochody, na ich tle odcina�y si� bia�ymi plamami he�my lotnych patroli drogowych.Przymkn��em oczy, gdzie to wtedy stali�my, tak, du�o bardziej na prawo, nagle pomy�la�em o tym, �e chcia�bym dotkn�� jej r�ki, to by�o zupe�nie bez zwi�zku i nie na miejscu, ale nie mog�em si� od tegopragnienia uwolni�. Owin��em si� szczelniej p�aszczem, schodzi�em, ostro�nie po �liskiej trawie. Za b�yszcz�c� jezdni� wznosi� si� p�aski mur, niskie niebo za�amywa�o si� nad nim, sp�ywa�o gwa�townie w d�, zamykaj�c w ciasnym kr�gu stoj�cych na szosie ludzi i samochody z zapalonymi �wiat�ami.� Wed�ug pobie�nych oblicze� � m�wi� wysoki oficer w pelerynie �� trzy osoby ponios�y �mier� na miejscu. Pr�cz tego zabrano kilkunastu rannych, zapewne ci�ko. Ilu z. nich mo�na b�dzie uratowa�, dowiemy si� nie wcze�niej, ni� oko�o po�udnia. Przystan��em obok Rosnera, s�ucha�em.� Panowie? � zwr�ci� si� oficer do Rosnera.� Jestem dyrektorem Miejskiego Biura Projekt�w � odpowiedzia� � moje nazwisko Rosner. Przyjechali�my...� Kto was zawiadomi�?-� Dyrektor Dalmostu, wykonawcy wiaduktu.� Zbyteczny alarm � odezwa� si� szorstko barczysty, nie ogolony m�czyzna w kapeluszu, z wytart� akt�wk� pod pach� � b�dziecie mi potrzebni nie wcze�niej, ni� jutro. Prosz� nie opuszcza� miasta bezzezwolenia milicji.-� Gdzie jest prokurator? � zawo�a� kto� za nami � �wiadkowie wypadku czekaj�.M�czyzna w kapeluszu i oficer bez s�owa odwr�cili si� na pi�cie i poszli. M�ody milicjant z naszywkami sier�anta powiedzia� dobrodusznie:� Wracajcie, panowie, do domu. Tu mokro i nic ciekawego ju� nie zobaczycie.� Wracamy � warkn�� Rosner. Wydawa�o mi si�, �e wzi�� s�owa milicjanta za kpin�.Zostali�my nagle sami, na pustej jezdni, otoczeni brudn� mg��, zzi�bni�ci. W g��bi, za murem, majaczy�y o�wietlone okna samotnego domu.� Cholera jasna... � j�kn�� Rowicki. Nikt nie patrzy� na mnie.Rosner wzruszy� ramionami.� Nie widz� powodu do paniki ��- rzek�.� S� ofiary...� I c� z tego! � wybuchn��. � Pan nie ma monopolu na wra�liwo��, in�ynierze. Zobaczy pan, co ustali �ledztwo. Nie my odpowiadamy za jako�� materia�u ani za doz�r techniczny, tylko wykonawca.�� Jed�my do biura � odezwa�em si�, po raz pierwszy od chwili, gdy przybyli�my na miejsce � nie chc� na to d�u�ej patrze�.Ruszyli si�. Tomasz wsiad� ze mn� i Rowickim do niebieskiej warszawy, Rosner umie�ci� si� w swoim czarnym mercedesie. Cofn�li�my si� ostro�nie wstecznym biegiem, zawr�cili�my. �wiat�a reflektor�w rozmazywa�y si� w g�stych oparach mg�y.Tomasz zdj�� beret, jasne w�osy rozsypa�y mu si� na czole, nadaj�c jego wyrazistej, dziecinnej twarzy wyraz naiwnego zdumienia.� Zobaczysz, Grzegorz � powiedzia� � Rosner ma racj�.� Dobrze � mrukn��em � tylko nie dziw si�, �e mam kaca; jak po wiejskim weselu.� By�em wczoraj na proszonym brid�u � odezwa� si� Rowicki � wypili�my niedu�o, literek, ale tak bym si� jeszcze kimn��, �e nie macie poj�cia.Milczeli�my, nie powinien by� tak szybko zmienia� tematu rozmowy, ale zrobi�o si� jako� normalniej. Oczywi�cie nie tylko ja mia�em ci�gle w oczach ten nierealny obrazek ze zburzonym wiaduktem i piel�gniarzami, wspinaj�cymi si� po zboczu � ale by�o tak, jakby kto� w trakcie m�cz�cej podr�y zatrzyma� si� przelotem na ma�ej stacyjce i zobaczy�, �e ludzie pij� tu herbat�, witaj� go�ci, umawiaj� si� na wiecz�r,jakby po szynach nie przebiega�y dalekobie�ne poci�gi. Zreszt� nie umiem powiedzie�, o czym wtedy my�la�em.� Jeste�my na miejscu -� powiedzia� Tomasz.Stan�li�my na b�yszcz�cym chodniku przed niedu��, nowoczesn� kamienic�. G�r� wia� mocny wiatr, ju� si� wypogadza�o, brudne chmury ods�ania�y skrawki wytartej, bladoniebieskiej pustki.� Radz� wst�pi� na setk�! � zawo�a� kierowca i odjecha�, nie doczekawszy si� odpowiedzi. Z piskiem hamulc�w wyskoczy� zza rogu mercedes Rosnera i znieruchomia� przy kraw�niku.� Idziecie na �niadanie? � rzuci� Rosner przechodz�c � za p� godziny spotykamy si� w biurze. In�yniera Rowickiego poprosz� za kwadrans.W bramie min�� si� z Kotarskim. Po jego minie wida� by�o, �e wie o wszystkim.� Jak ci si� podoba� widoczek, Grzesiu? � spyta�. � Zarobili�my sobie na premie, co?� Strasznie lubi� dowcipy � odpowiedzia�em z nag�� pasj� � wiesz, strasznie lubi� dowcipy.� Nie przejmuj si�, ch�opie � poklepa� mnie po ramieniu � bo wysi�dziemy przed terminem.Wzruszy�em ramionami. Robi�o si� coraz ja�niej, s�o�ce rozb�yskiwa�o w oknach kamienic, powietrze dr�a�o nad asfaltem, nasycone setkami drobnych, k�uj�cych l�nie�.� Wiecie co � powiedzia�em � to bardzo �mieszne uczucie. Jakbym wraca� z pogrzebu nieznanego wuja. Smutno, ale nie chce mi si� jako� p�aka�. Wi�c nie rozczulajcie mnie, dobrze?Rozstali�my si� na parterze, jeszcze by�o pustawo, poszli�my z Tomaszem do naszego pokoju, ale zanim nadesz�y kre�larki, wezwa� mnie Rosner. Tomasz pokiwa� mi r�k�.10� Nie przejmuj si�.��� �mieszne, czym?Rosner siedzia� przy biurku, wyprostowany, sztywny, nieruchomy, ale z ca�ej jego postaci bi�o skupienie i jaka� nieprzyjemna osch�o��, kt�ra udzieli�a si� i mnie, kiwn��em wi�c tylko g�ow� w kierunku okna, gdzie, przy stoliku, siedzieli Kotarski � ci�ki, blady, niewyspany, i Rowicki, sztywny jak woskowa figura, kt�rej w�o�ono mi�dzy palce pal�cy si� papieros -i podszed�em do biurka. Rosner wskaza� mi krzes�o naprzeciw siebie, nie przy stoliku. Zabawne, zawsze tu wchodzi�em jak do baru i dopiero dzis... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl
  •