7767, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gaetan Brulotte �� � � Wiecz�r towarzyski� � Pi�tek wieczorem, 30 kwietnia.� � Godz. 18.31. Po powrocie do domu.� � W windzie zwyk�a kartka papieru przylepiona skoczem do lustra. Wiadomo�� napisana odr�cznie, czytelnymi drukowanymi literami, skierowana jest przypuszczalnie do mieszka�c�w domu:� � Drodzy s�siedzi - dzi� wieczorem nie b�dzie u nas tak cicho, jak zwykle. Prosimy o �askawe wybaczenie. Wdzi�czni za wyrozumia�o��, z g�ry dzi�kujemy.� � Maura-Zocail, 5-te pi�tro� � Nacisn��em guzik trzeciego pi�tra, usi�uj�c dopasowa� twarze do tych nazwisk. Bezskutecznie. Pewno jacy� nowi lokatorzy oblewaj� mieszkanie - pomy�la�em. I nagle stan�a mi przed oczyma m�oda para ko�o trzydziestki, na kt�r� natkn��em si� ze trzy czy cztery razy.� � Para superbanalna, na oko najnormalniejsze ma��e�stwo. On pewnie nazywa si� Maura, a ona Zocail - albo na odwr�t. Umie�cili swoje nazwiska w porz�dku alfabetycznym, ka�de z nich zachowa�o swoje przyjmuj�c jednocze�nie nazwisko drugiego. Tak czy owak, spodoba� mi si� ten drobny, przemy�lany konformizm towarzyski.� � Godz. 19.06. Ciekawe, co to si� b�dzie dzia�o. M�odzi z pewno�ci� przyjmuj� rodzin�. A mo�e przyjaci�? Albo koleg�w z pracy. B�dzie du�o ludzi, mn�stwo jedzenia i picia. Gospodarze zechc� wywrze� wra�enie na go�ciach, przem�wi� im do wyobra�ni, a zw�aszcza do �o��dka. Musieli przygotowywa� si� od kilku tygodni. Pewno to dla nich wa�na sprawa. Jest rzecz� znan�, �e przyj�cia pomagaj� w spo�ecznym awansie. Wyczu�em u nich od razu ten dynamizm, t� ch�� zaspokajania wsp�lnych ambicji. A wiec przeczuwaj� jaki� awans. A mo�e w�a�nie go otrzymali? Albo te� organizuj� t� ma�� uroczysto�� bez powodu, po prostu dla przyjemno�ci? Oby tylko nie trzydniow� orgie! Mo�liwe, �e niewinnym wygl�dem maskuj� sk�onno�� do wyst�pnych uciech. Zabawnie by by�o ujrze� ten ascetyczny dom, taki cnotliwy i niczym nie ska�ony, jak przemienia si� w ci�gu jednej nocy w westernowy saloon, albo co� jeszcze gorszego. �mia� mi si� chce! Ju� wyobra�am sobie mina madame Joyau - tej, co to chcia�aby zamkn�� �ycie swoje i-innych w petach surowych obyczaj�w. Jazgota�aby na schodach, krzycza�a �e skandal, a� w ko�cu sprowadzi�aby policje. Za�o�� si�, �e je�li przeczyta�a og�oszenie w windzie, ju� trz�sie si� ze z�o�ci i oburzenia.� � - Ale� prosz� pani, dajmy ludziom po�y�! - powtarzam jej zawsze, gdy nadarza si� okazja. Dajmy po�y�! Wolno�� to przecie� jedna z tych rzadkich warto�ci, jakie nam jeszcze pozosta�y. A �e jest taka cenna, musimy jej tym zacieklej broni�! Tak wi�c, moi pa�stwo, je�eli o mnie chodzi - �wi�tujcie sobie, jak d�ugo wam si� spodoba. I dzi�ki wam za uszanowanie naszego prawa do swobody i za uprzedzenie, �e b�dzie ono chwilowo ograniczone. Chcia�em spokojnie zaj�� si� przygotowaniem wyk�ad�w na przysz�y tydzie�, rozerwa� si� troch�. P�jd� na kolacj�; do Chi�czyk�w. To jest my�l!� � Godz. 20.16. Albo nie! Dom z pewno�ci� opustoszeje wieczorem. Ten p�jdzie do kina, tamten do teatru, �w do restauracji. Ju� sobie wyobra�am, co dzieje si� w innych mieszkaniach - nowe projekty na wiecz�r, pomieszane szyki, codzienny tryb �ycia przewr�cony do g�ry nogami. Jedni s� zachwyceni, drugim to przeszkadza. Co do mnie, postanowi�em zosta� w domu, maj�c cich� nadziej� na zaproszenie. W ko�cu, dlaczego by nie? Mo�e Maure-Zocailowie zechc� ug�aska� s�siad�w szampanem, a samotnik�w - takich jak ja - zaprosz� do siebie. By�oby to mi�e. I nie jest niemo�liwe. Zreszt�, co za r�nica. W sumie, wol� swoje stare, dobre przyzwyczajenia: zamkn� si� w bibliotece i odci�ty od �wiata, oddam si� ulubionym rozrywkom - lekturze i muzyce. Tak czy inaczej, ha�asy z pi�tego pi�tra na trzecim b�d� prawdopodobnie ma�o dokuczliwe. Zreszt�, kto powiedzia�, �e nie chodzi tu o jakie� bardziej intymne zabawy, czego nie dawa�a do zrozumienia kartka nalepiona w windzie.� � Godz. 21.32. Kolacje od�o�y�em na p�niej. Nie jestem g�odny. Od dw�ch dni prawie nic nie jem. Pogr��y�em si� w pismach naukowych i kosmologicznych ksi��kach: Nie mog� si� jednak skoncentrowa�. Przeszkadza mi jaki� natarczywy wewn�trzny g�os, nie pozwala zebra� my�li, wypomina; �e nie odwiedzi�em moich s�siad�w. Sko�czony absurd. Chyba �ni�. Przemierzaj�c wzd�u� i wszerz biblioteka usi�owa�em pozby� si� tego idiotyczne go uczucia. Daremnie - czuje si� winnym, �e nie zawar�em bli�szej znajomo�ci z nowymi lokatorami z pi�tego pi�tra. Ale przecie� takie rzeczy nigdy nie przychodzi�y mi �atwo. Dlaczego wiec mia�bym teraz traktowa� t� cecha mojej osobowo�ci jak wada kt�r� nale�y zwalczy� jak najszybciej? Tonie tylko moja sprawa. Maura-Zocailowie powinni przyj�� do mnie, a nie ja do nich. Jestem starszy i nale�� mi si� jakie� wzgl�dy.� � Przeszed�em do salonu. Mo�e zmiana miejsca pozwoli mi odetchn�� innym rytmem, poprawi nastr�j.� � Mia�bym zmieni� decyzje i wyj��? Dlaczego ten g�os wci�� jest we mnie i nie daje mi spokoju?� � Za��my, �e pope�ni�em wykroczenie godz�ce w kodeks towarzyski. So what?- jak mawia� m�j dziadek. Co dzie� nie�wiadomie pope�nia si� gafy. Tak, w�a�nie ten ci�g�y stan roztargnienia sk�ania mnie zapewne do stawiania sobie podobnych pyta�, na kt�re odpowiedzi udziela� jakby kto� inny. "Wygl�da troch� na milczka, nieprawda�?". So what?Za to jestem przynajmniej uprzejmy wobec ka�dego, kto si� do mnie zwraca. "Nie ma przyjaci�, ciekawe..." So what? Wystarczaj� mi koledzy. "Nie bywa w �wiecie, �yje jak odludek". So what? Pasjonuje mnie praca. Czy� nie wida� przez okno, jak siedz� wieczorami w bibliotece, pogr��ony w czasopismach naukowych i ksi��kach? "Na dodatek kawaler, nic dziwnego". So what? Czy kontemplacja w samotno�ci jest czym� nienormalnym, czy to szkodzi na g�ow�? Czy spo�ecze�stwo nie potrzebuje ludzi po�wi�caj�cych ca�e �ycie poszukiwaniom, badaniom, odkryciom, tworzeniu?� � "W gruncie rzeczy, to cz�owiek niewiele znacz�cy". So what? Gdyby istnia�a jaka� so what generation, chcia�bym do niej nale�e�. Dziadek na pewno nie mia�by nic przeciw temu.� �� � Trzasn�y drzwi. Na zewn�trz, czy w budynku? Nie wiem. Wyjrza�em na ulic� przez okno salonu. Nic. �adnego samochodu przed bram�. To z pewno�ci� pierwsi go�cie do Maure-Zocail�w, cho� ju� jest troch� p�no. Musieli przyjecha� taks�wk�. Ostro�no�� nie zawadzi. S�usznie. Nigdy nie wiadomo, w jakim si� b�dzie stanie po takim wieczorze.� � Godz. 22.28. Pe�en animuszu, nala�em sobie whisky. Zapad�a ju� ciemna noc. Up�yn�o prawie p� godziny od domniemanego przybycia pierwszych go�ci, gdy zn�w trzasn�y gdzie� drzwi.� � Przy�apa�em si� na niedyskrecji - wygl�da�em przez wizjer na klatk� schodow�. Nigdy w �yciu nie zni�y�em si� do podobnego w�cibstwa. Pech - nic nie wida�, ani nie s�ycha�. Pustka. Winda najwyra�niej sta�a, nikt te� nie wchodzi� po schodach.� � Nie rozumiem.� � Czy�by go�cie przedostali si� tylnym wej�ciem, nie znanym mi dot�d, mo�e niedawno odkrytym w zakamarkach naszego domu?� � Nie mog�c zebra� my�li, nala�em sobie nast�pn� szklaneczk�, �eby lepiej przygotowa� si� psychicznie do weso�ego przyj�cia u s�siad�w. Pozapala�em lampy w salonie i bibliotece. Zgasi�em ;e wszystkie przed kilkoma minutami, by m�c dok�adniej wychwyci� r�ne odg�osy, jakie przynosi z sob� noc, odr�ni� znane od obcych, zidentyfikowa� obecno��, sporz�dzi� pewnego rodzaju przekonywaj�c� klasyfikacj�. Nic si� jednak nie zdarzy�o. �adnego d�wi�ku. Nic, tylko g��boka cisza.� � Zapali�em lampk� na biurku. Cisza trwa. Zawsze wiedzia�em, �e nie istnieje absolutna cisza. Oto dow�d, je�eli kto� nie wierzy nawet o tej porze mo�na jeszcze uchwyci� dalekie g�osy miasta. Je�li jednak ograniczy� percepcj� do samego domu, ucho zarejestruje tylko to, co nazywamy w�a�nie cisz�. Nic poza tym. Ca�y dom jest opustosza�y, opuszczony przez mieszka�c�w, jakby ich wyssa� jaki� wir spowodowany niewyt�umaczaln� katastrof�. Nie s�ysza�em jednak, �eby ktokolwiek wychodzi�. Co prawda przegapi�em moment, kiedy ludzie wchodzili i wychodzili. Mimo to, ten spok�j wydaje mi si� niezwyk�y i podejrzany. Nie s�ycha� �adnych znajomych odg�os�w - telewizji, radia czy telefonu; nie s�ycha� brz�ku naczy� i garnk�w, stukotu zamykania drzwi, spuszczania wody; �adnego krzyku dziecka, �adnych krok�w. A najbardziej niepokoi to, �e nie s�ysz� strzelaj�cych butelek szampana, rozm�w, wybuch�w �miechu, od�wi�tnego gwaru. Bardzo to dziwne. Tak podejrzane, �e a� musz� zobaczy� co si� na tym pi�tym pi�trze dzieje.� �� � Skradam si� po schodach jak najciszej. Na czwartym nas�uchuj� pod drzwiami. Wszystko zdaje si� by� w porz�dku: s�siedzi z g�ry postanowili urz�dzi� sobie wiecz�r poza domem. Na pi�te pi�tro wspinam si� po drewnianych schodach prawie na czworakach by unikn�� najmniejszego trzasku, kt�ry rozleg�by si� dono�nym echem w tej nabrzmia�ej ciszy. Wkr�tce dojrza�em nazwisko Maure-Zocail wyryte na br�zowej tabliczce ko�o dzwonka. Przyklei�em ucho do drzwi. Czu�em, jak bije mi serce. Gdyby mnie tak kto� przy�apa� - pomy�la�em - co za wstyd! Nads�uchiwa�em bardzo uwa�nie i d�ugo. Nic. Jaka� nierealna cisza panowa�a w mieszkaniu, a przecie� powinna tam wrze� zabawa.� � Nie z tego nie rozumia�em.� � Nie ulegaj�c przedwczesnej panice, nie dopuszczaj�c do siebie najdziwaczniejszych i najbardziej makabrycznych z mo�liwych rozwi�za�, poszed�em do windy sprawdzi� raz jeszcze, czy kartka jest na swoim miejscu. W ko�cu, mo�e si� czego� nie dopatrzy�em. Widnia�a ci�gle, przylepiona do lustra, mo�na by rzec wyzywaj�ca. Odczyta�em j� ponownie, wr�cz pedantycznie, wodz�c palcem po literach jak dziecko, jak kto� niedorozwini�ty. Przeczyta�em jeszcze raz, na g�os, �eby lepiej upewni� si� co do tre�ci� � Drodzy s�siedzi - dzi� wieczorem nie b�dzie u nas tak cicho, jak zwykle. Prosimy o �askawe wybaczenie. Wdzi�czni za wyrozumia�o��, z g�ry dzi�kujemy.� � Maure-Zocail, 5-te pi�tro� � A wiec nie by� to sen.� � Strwo�ony, zadyszany i z sercem w gardle wr�ci�em pod drzwi Maure-Zocail�w w nadziei, �e us�ysz� cho�by przyt�umiony gwar odbywaj�cego si� tam przyj�cia.� � A j... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl
  •