7732, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Arkady FiedlerAMBINANITELO GORĽCA WIEObwolutę, okładkš i iwyklejkę projektował MIECZYSŁAW KOWALCZYKZdjęcia autoraPRINTED IN POLAND1965............T ' ' 'PRZEDMOWAJak wynika z niniejszej ksišżki, podróży moja na Madagaskarze obfitowała w liczne i głębokie wzruszenia osobiste: całym sercem pokochałem dalekš wyspę, jej ludnoć, krajobrazy i zwierzęta do tego stopnia, że troski, nadzieje i pragnienia Howasów czy Betsimisara-ków stały się poniekšd także moimi troskami i nadziejami.Jak bolenie musiałem odczuć tragiczne wydarzenia roku 1947, kiedy w kilku tygodniach szaleńcy kolonialni zabili blisko 90 000 Mal-gaszów, których jedynš zbrodniš było to, że pragnęli w drodze zupełnie legalnej uzyskać pewnš autonomię w ramach Wspólnoty Francuskiej. Ale działo się to na kilka lat przed Dien Bien Ph.it, klęskš, fctóra wielu Francuzom dopiero otworzyła oczy i sumienia i pouczyła ich, że już minęły czasy topienia w krwi wolnociowych dšżeń kolonialnych ludów.Toteż w 1958 roku doznałem nowego wzruszenia, tym razem wielce radosnego, na wieć o proklamowaniu Republiki Malgaskiej z mal-gaskim rzšdem na czele, a w dwa lata póniej o uzyskaniu zupełnej niezależnoci w ramach Wspólnoty Francuskiej. Wyobraziłem sobie szalonš radoć mych przyjaciół na Madagaskarze i razem z nimi się cieszyłem, chociaż oddalony o tysišce kilometrów.Rzecz znamienna, że dopiero teraz ksišżka niniejsza staje się prawdziwie aktualna, a ostatnie wypadki nadajš jej historycznš poniekšd wartoć. Pomimo że jest to ksišżka przede wszystkim o madagaskar-skiej przyrodzie, o prostych ludziach, o miłych dziewczynach, o dziwnych zwierzętach, o sielance snutej w uroczej wsi w głębi Madagaskaru, to przecież chcšc oddać wierny obraz nastrojów, ksišżka jednoczenie dotyka nurtów społeczno-politycznych wród Malgaszów. Jak słusznie, jak uczciwie to czyni, teraz dobitnie wykazały przełomowe zdarzenia polityczne ostatnich lat.Dla właciwszego zrozumienia tła tych wydarzeń ksišżka staje się niezbędnym kluczem.ARKADY FIEDLER1. Na północ od Tamataivy Nadejdzie burza tej nocyM,-iasto Maroantsetra leży na -wschodnim brzegu północnej częci Madagaskaru, w głębi rozległej zatoki Antongil, w tym samym miejscu, w którym Maurycy Beniowski wylšdował w 1774 roku i zakładajšc swe Louisbourg marzył o stworzeniu wielkiego państwa Malgaszów, mieszkańców wyspy, pod swoim berłem.Dzi może równie trudno jak wtedy dostać się do Maroantsetry. Żadna bita droga nie prowadzi do portowej mieciny, zamkniętej od strony lšdu gmatwaninš gór i gęstš puszczš tropikalnš. Sš tylko dwa sposoby dotarcia do Maroantsetry: od portu Tamatawy kiepskš drogš wzdłuż plaży morskiej lub morzem na francuskim stateczku przybrzeżnym, odbywajšcym rejs co miesišc.Wybralimy ten drugi rodek. W upalny poranek pewnego dnia styczniowego weszlimy na statek, a w godzinę póniej odbilimy od mola tamatawskiego. Dopiero znacznie póniej uwiadomilimy sobie, czym był wyjazd z Tamatawy: wejciem w inny wiat. Jakże inny! Za nami pozostała cała zapalczywa ruchliwoć kolonii francuskiej, goršczkowy taniec około złotego cielca, za nami pozostały rojne nabrzeża Tamatawy i luksusowe dzielnice europejskiej Tananariwy, koleje i pocišgi Michelin, hotele, francuskie wina i francuscy administratorzy.Po wyjciu statku z Tamatawy urwał się gwar kolonialny. Wraz z nastaniem ciszy wiat zdrętwiał w jakim baniowymupieniu. Tropikalna sennoć ogarnęła wszystko: ludzi, statek, niebo. Ocean Indyjski był jak jezioro, wyjštkowo spokojny. Od żaru unosiła się w powietrzu biała para, która zdawała się przenikać nawet do mózgu ludzkiego i tłumić wszelkš myl. W tym wiecie wszystko się zamazywało, zdarzenia i zjawiska zatracały cechy rzeczywistoci.Z towarzyszem podróży z Polski, Bogdanem Kreczmerem, stałem oparty o poręcz statku. Na pół drzemišc patrzylimy na zamglone w oddali góry wschodniego wybrzeża.Nadejdzie sztorm tej nocy kto obcy, stojšcy za moimi plecami, odezwał się do nas po francusku.Może nadejdzie odpowiedziałem półgębkiem nie ruszajšc się z miejsca.Panowie również do Maroantsetry?Tak.Z administracji kolonialnej?Nie.Handel?Nie.Eksploatacja?Tak.- Czego? Drzewa?Nie. Robaków.Tamten wzišł to za niewłaciwy żart i usłyszałem jego ciche sarknięcie. Obejrzałem się. Stał za nami olbrzymi Hindus o wspaniałej, czarnej brodzie, ubrany w biały, jedwabny garnitur. Człowiek zażywny i widać zamożny. Typowy wschodni władca z sensacyjnych filmów.Robaków? spytał niedowierzajšco z wymówkš w głosie i błyskiem niechęci w czarnych jak jego broda oczach.Zbieramy owady dla muzeum. Jestemy przyrodnikami wyjaniłem uprzejmiej.Panowie nie Francuzi?Nie.Niemcy?Nie, Polacy.Ach, Polacy! powtórzył Hindus z takim wyrazem twarzy,jak gdyby wiadomoć wprawiła go w radosne zdumienie. I zbieracie owady? Czy to popłaca? I dlatego jedziecie na ten koniec wiata? Może jeszcze głęboko w puszczę?Głęboko, nie głęboko. W zapleczu Maroantsetry jest taka wioska nad rzekš Antanambalana, nazywa się Ambinanitelo.Bien, znam jš doskonale. Mam w tej wsi swojš filię, skład tkanin. Jestem Amod, kupiec z Maroantsetry.A ja sšdziłem, że pan jest... agentem policyjnym, bo taki ciekawy.Nie, dziękuję! wstrzšsnšł się Hindus.Moja złoliwa uwaga wywołała jego uciechę, lecz nie poskromiła ciekawoci.Ambinanitelo to wielka wie, owszem, i pełno tam ładnych dziewczyn-ramatu, to prawda, ale po co, do licha, leziecie akurat do tej zapadłej dziury?Spodziewam się znaleć tam dwie rzeczy: rzadkie owady i lady po Beniowskim.Beniowskim? Kto to? Jaki zaginiony rodak?Tak, co w tym rodzaju.Hindus otarł twarz jedwabnš chustkš i westchnšł:W nocy będzie chyba burza...Wyczerpał się; już odeszła go chętka do rozmowy, nas także. Oddalajšc się rzekł:Żegnam panów. Spotkamy się przy obiedzie.Nie spotkamy się. On jechał na statku pierwszš klasš, my drugš.Rakoto, osławiony próżniakPod wieczór dobilimy do przystani w Foulpointe. W drugiej połowie XVIII wieku panował tu król Hiawi, sojusznik Beniow-skiego. Dzi rzšdzili tu biali plantatorzy kawy. W cišgu godzinnego postoju w porcie setki worków cennego ziarna ładowano na nasz statek. Przenosili je z lšdu na plecach półnadzy Malgasze. Tragarze należeli do szczepu Betsimisaraków, zamieszkujšcegowiększš częć wschodniego wybrzeża wyspy. Zgięci, zlani potem, pieszyli do statku.Hindus Amod i tęgi Francuz Tinaire, hurtownik drzewa w Ma-roantsetrze, również pasażer pierwszej klasy, zeszli tak samo jak my ze statku i przechadzali się po przystani, by zaczerpnšć powietrza. Zwróciłem się do nich, nie bez szczypty ironii, z probš o wytłumaczenie nam dziwnej sprzecznoci: dlaczego robotnicy portowi, uchodzšcy w oczach kolonistów za skończonych próżniaków, tak dzielnie pracujš.Sprzecznoci? podchwycił Tinaire. Nie ma tu żadnych sprzecznoci! Rzetelnie panów informowano. Ci hultaje Tinaire wykrzywił twarz w stronę tragarzy na znak pogardy ci hultaje to najgnuniejsze tałałajstwo pod słońcem. Lenistwo tych nicponi przechodzi ludzkie pojęcie...- I dlatego tak się pieszš z workami? wtršciłem.A że tak się pieszš z workami cišgnšł kupiec nie zrażony to całkiem inna rzecz. To skutki genialnego pocišgnięcia ekonomicznego naszej administracji kolonialnej. Czy wiecie, panowie, co to podatek pogłowny? To cudotwórcza magia, to nowoczesne zaklęcie tak silne, że zmusiło do pracy nawet tych zakutych nierobów. Spójrzcie na tych młodych Rakotów, Tsarów, Rasafów, Siddiców i jak im tam! Łazęgi, głodomory, lenie, którym przez całe życie nie przyszłoby do głowy jšć się pożytecznej pracy. Ale muszš! Muszš, bo na Madagaskarze każdy bez wyjštku Malgasz powyżej osiemnastu lat musi płacić podatek pogłowny. Nic nie pomoże, że przeważna częć tubylców nie posiada nic prócz łachmanów, które nosi na sobie, i że z chronicznej nędzy nie dojada. Każdy z tych włóczykijów musi płacić co rok tę daninę.Ile ona wynosi?Równa się mniej więcej miesięcznej pensji niższego urzędnika administracyjnego.Ze zdziwienia wisnšłem przez zęby:Ależ to niedorzecznoć! Jeli kto całkiem goły i biedny, to z czego ma płacić podatki? Przecież z pustego nikt nie naleje.Nic podobnego! Na Madagaskarze musi nalać! zamiał się Tinaire rozbawiony. Władze kolonialne wskazujš Malga-10szowi właciwš drogę: id do białego kolonisty na plantacje lub do kopalni, przyjmij jego warunki płacy i zapracuj sobie potrzebne na podatek pienišdze!I Malgasz idzie? Nie uchyla się?Niechby spróbował! Jeli nie uici podatku pogłownegoj ciężko zapłaci za swš krnšbrnoć. Prawo kolonii skazuje go na rok lub więcej więzienia, w którym przestępca wykonuje przymusowš robotę bez zapłaty. Podatek pogłowny stanowi najważniejszy dochód w budżecie administracji kolonii, inne wpływy sš znikome w porównaniu z nim, nie wyłšczajšc podatków, które my, kupcy, tu płacimy, chociaż odczuwamy je dotkliwie.To prawda! potwierdził Hindus Amod. Lecz kolega zapomina, że podatek pogłowny ma jeszcze jednš dobrš stronę: zmusza tubylców do pracy u kolonistów. Bez tej pracy biali plantatorzy i właciciele kopalń zeszliby na psy, a razem z nimi i my, kupcy.Malgasze podkrelił Tinaire z godnociš muszš przejć tę twardš szkołę pracy, zanim zdolni będš do przyjęcia naszej cywilizacji.Twardš szkołę pracy stwierdziłem to znaczy, że majš pracować nic w zamian nie dostajšc?Tinaire zrobił gwałtowny ruch niezadowolenia:Nic nie dostajšc? Czy podatki nie obracajš się przede wszystkim na dobro samych Malgaszów? Przecież ich stopa życiowa podnosi się równomiernie z ogólnym rozwojem kolonii! Przecież ich dobrobytowi służš koleje, autostrady i autobusy, dla ni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl