772. Celmer Michelle - Kusicielka -Texas Cattleman's Club-The Secret Diary4, harlekinum, Harlequin Gorący Romans ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

 

Michelle Celmer

 

Kusicielka

PROLOG

Z dziennika Jessamine Golden 11 października 1910

Kochany Dzienniczku,

właśnie wtedy, gdy myślałam, że nie chcę już odwetu, kiedy uwierzyłam, że miłość Brada rozproszy mrok, co zalągł się w mym sercu, właśnie wtedy zostałam znów zdradzona. Edgar Halifax zabrał mi rodzinę i bezpieczeństwo, mordując mego Ojca. Zrujnował mi życie i przekreślił nadzieję na to, że zostanę kiedyś nauczycielką. A teraz jeszcze z jego powodu odsunął się ode mnie jedyny mężczyzna, którego w życiu kochałam i który mógłby kochać mnie. Więc jednak chcę odwetu, o, bardzo chcę, i pali mnie ta chęć żywym ogniem.

Zostałam wrobiona, Dzienniczku! Nie ukradłam tego złota i powiedziałam o tym Bradowi. Przysięgałam mu na grób Ojca, że to nie ja, że to jest sprawka samego Halifaksa. Że to on zabrał gdzieś złoto i ukrył je, pozorując włamanie. Jednak w oczach Brada zobaczyłam niedowierzanie i to rozdarło mi serce. Poczułam się zdradzona, dopiero teraz zdradzona do końca. I od razu zrozumiałam, że on i ja nigdy nie będziemy razem, bo jak mogą być razem ci, co sobie nie ufają ?

Mój Boże.. .jednak wciąż kocham tego mężczyznę. Tęsknię za jego pocałunkami, za rękami, co umiały mnie tak czule pieścić. I nie zdjęłam z szyi wisiorka, który mi kiedyś dał. Zatrzymam go, choć wiem, że Brad już nie wróci do mnie... No tak, w oczach Brada Halifax był przedstawicielem prawa i oczywiście raczej jemu się wierzy niż mnie. Płonie we mnie chęć zemsty i nie uspokoję się dopóty, dopóki morderca mego Ojca nie poniesie zasłużonej kary.

Nie popuszczę mu! Teraz, kiedy straciłam Brada i jego miłość, nie mam już nic do stracenia.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nita Windcroft nie należała do gatunku kobiet, które łatwo się poddają.

Płakała po raz ostatni może jeszcze w szkole. Tak, było to wtedy, gdy w czwartej klasie spadła z drabinek i wywichnęła sobie rękę. Śmiał się z niej wtedy Buck Johnson, który mówił, że Nita jest fajtłapą, na co ona zacisnęła tylko zęby, podniosła się i zdrową ręką wykonała nieprzyzwoity gest. Nie imponowały jej żadne płaczliwe dziewczyny i dziś również nie szanowała kobiet bez charakteru. Jednak ostatnie wydarzenia w rodzinnej stadninie - rozmyślne łamanie płotów, rycie jam, zatrute karmniki, które omal nie uśmierciły paru koni, listy z pogróżkami, domagające się ustąpienia z ziemi - wszystko to zaprowadziło ją w końcu na krawędź załamania nerwowego.

Doktor Willard, miejscowy weterynarz, wyszedł z boksu Ulissesa ze smutnym wyrazem twarzy. I nagle Nita poczuła, że pieką ją w kącikach oczu łzy. Ale nie pozwoliła im spłynąć.

- Przykro mi, Nita - odezwał się doktor. - Złamanie jest tak poważne, że... Cóż, możemy tylko uśpić to zwierzę. Zresztą, sama osądź.

Oparła się plecami o ścianę stajni.

- Cholera... Może Ulisses był tylko starym koniem do roboty, ale ojciec go bardzo kochał. Będzie niepocieszony.

Willard wytarł ręce w ścierkę.

- No właśnie, a jak tam z twoim ojcem? Słyszałem, że mocno się przy tym upadku potłukł?

- W tej chwili jest na badaniach. Zadzwonili do mnie, że chcą tatę zapakować na parę tygodni do szpitala, a potem jeszcze urządzić mu rehabilitację. - Nicie przypomniał się widok ojca leżącego na zakurzonej drodze po tym, jak wyleciał z siodła. Objeżdżał północną część corralu, gdy nagle Ulisses wpadł w jakiś wilczy dół. Cóż to za złośliwość! Kto mógł wykopać coś takiego? Bez wątpienia byli to ci sami ludzie, którzy psuli od dawna płoty i zatruwali karmniki: Devlinowie.

Tym razem posunęli się za daleko. Nita nie zamierzała im już nic darować. Przecież oni mogli zabić jej ojca!

Przełknęła łzy, czując, jak pieką ją w gardle. Najpierw, dawno już temu, straciła matkę, która umarła na raka, potem straciła starszą siostrę, Rose, która przepadła gdzieś w wielkim mieście. A teraz miałaby jeszcze zostać bez ojca, sama jedna w świecie? O nie, nie pozwoli się Devlinom dalej terroryzować.

Słyszała, że Teksański Klub Ranczerów jest przykrywką dla pewnej grupy interesów, która działa na szeroką skalę i zajmuje się „upowszechnianiem dobra". Zdążyła ich już nawet poprosić o pomoc. Przysłali wtedy człowieka, który miał się rozejrzeć po okolicy; przypadkowo był to nowy mąż Alison, jej najlepszej przyjaciółki, Mark. Jednak Mark nie dopatrzył się w działalności Devlinów, których poddał dyskretnej obserwacji, nic niewłaściwego. Z niedowierzaniem przyjął od Nity do wiadomości, że Devlinowie już prawie od wieku mają chrapkę na ziemię Windcroftów i że próbują ją na różne sposoby zagarnąć.

Mark, podobnie jak policja stwierdził, że aby podjąć jakieś kroki przeciw sąsiadom, potrzebowałby lepszych dowodów.

- Pewnie odwiedzisz teraz swego ojca w szpitalu? - odezwał się doktor Willard.

Nita splotła ramiona.

- Nie wiem, czy uda im się go tam dłużej przytrzymać. Kiedy go zabierali, przysięgał, że zaraz tu wróci, że nic mu nie jest i że nie zostawi stadniny na łasce losu.

Na zewnątrz stajni dał się słyszeć stukot podków.

- No, doktorze - Nita oderwała się od ściany. - Czyń swoją powinność, idź do Ulissesa. A ja zobaczę, kto tam przyjechał. Kto to może być?

Na zewnątrz zobaczyła Jimmy'ego Bradleya, stajennego, jak zsiada właśnie z wierzchowca. Słońce chyliło się już ku zachodowi i wiał chłodny wiatr.

- I co? - spytała Nita. - Coś znalazłeś?

Jimmy wzruszył ramionami.

- Parę nowych dołów. Tym razem ktoś je wykopał wzdłuż południowych ogrodzeń. Posłałem już chłopaków, żeby to pozasypywali.

- A może to borsuki tak ryją?

- E tam, jakie borsuki. Borsuki zostawiłyby borsucze ślady. A nic takiego nie widziałem. To muszą być ci Devlinowie, jak amen w pacierzu. Nikt, tylko oni.

Jimmy, mieszkający na ranczu co najmniej od czasu narodzin Nity, był od dawna wprowadzony w konflikt sąsiedzki i dlatego nie miał złudzeń.

- Coś z tym trzeba zrobić, panno Windcroft - westchnął Jimmy.

Nita poczuła, że coś aż zaciska się w niej z głębokiej frustracji.

- Jasne, Jimmy, ale póki nie mamy niezbitych dowodów, policja ani nikt nam nie pomoże. Kiedy do nich ostatnio dzwoniłam, powiedzieli, że to pewnie jakieś „szczenięce figle".

- To nie są figle.

Wobec braku zainteresowania policji wiedziała, że pozostaje tylko jedna droga. I że musi na nią wkroczyć, nawet gdyby to oznaczało dyskomfort, gdyby trzeba było się poniżyć, prosić i błagać. Jednak bezpieczeństwo jej rodziny i zwierząt warte było poświęcenia.

Sięgnęła do kieszeni po kluczyki od półciężarówki.

- Dobrze Jimmy, w takim razie jadę do miasteczka. Jeszcze raz odwiedzę tych z Klubu Ranczerów.

Jimmy skrzywił się.

- Ostatnio nie uwierzyli pani. Dlaczego teraz mieliby uwierzyć?

Wspięła się do szoferki i włączyła silnik.

- Tym razem zmuszę ich do tego, żeby mi uwierzyli.

Był już późny wieczór, gdy Connor Thorne dotarł wreszcie do Klubu Ranczerów. Wewnątrz ogarnął go zapach cygar i skóry, którą obite były meble. Ciemne boazerie uzupełniono kolekcją portretów olejnych, przedstawiających dawnych i nowych prezesów tej instytucji.

Connor przystąpił do Klubu całkiem świeżo, a już miano mu tutaj powierzyć jakieś ciekawe zadanie.

Przybywał prosto z lotniska, wezwany telefonicznie przez brata. Przyleciał z Wirginii, gdzie urządzał się ostatnio po opuszczeniu armii. Przypadkowo wczoraj miał jeszcze spotkanie z chłopakami ze swego plutonu, zakończone sporą popijawą. W tej chwili był niewyspany, bolała go też nielicho głowa

Wszedł do sali konferencyjnej i od razu poczuł, że panuje tu atmosfera napięcia. Jakby się znowu znalazł wśród swoich komandosów, przygotowujących akcję.

Zza stołu powstał Jake, jego brat bliźniak. Padli sobie w objęcia, po czym Jake przedstawił Connorowi pozostałych uczestników spotkania. Byli wśród nich Logan Voss, lokalny hodowca koni i Gavin O'Neal, nowy szeryf miasteczka Zamówić ci jakiegoś drinka? - Jake wskazał bratu fotel obity brązową skórą. - A może byś coś zjadł? - Nie, dzięki. Wolałbym, żebyśmy przeszli od razu do rzeczy.

- Taki to jest mój brat - odwrócił głowę Jake. - Nie lubi tracić czasu. Zawsze pali się do roboty.

Connor skrzywił się, ale nie zaprzeczył. W istocie, z nich dwóch to on był zwykle tą stroną bardziej odpowiedzialną, podczas gdy Jake chętnie się bawił. Jake był urodzonym czarusiem i to on miał dla siebie wszystkie piękne dziewczyny z okolicy.

Choć ostatnio... ostatnio wesoły Jake ustatkował się jakoś, bo usidliła go jedna właśnie z tych pięknych dziewczyn. Usidliła, ale może i uszczęśliwiła, jako że młody żonkoś nigdy się nie skarżył.

Gavin podniósł rękę i odchrząknął.

- No więc sytuacja wygląda w ten sposób - zaczął - że odwiedziła nas znowu Nita Windcroft. Nita prosi nas, żebyśmy coś zrobili z tymi Devlinami. Podobno omal nie zabili jej ojca.

Connor poruszył brwiami.

- Słyszałem o niej - powiedział. - Nie jest to jakaś sensatka? Warto w ogóle, żebyśmy się w to pakowali?

- Niektórzy uważają, że Nita coś zmyśla, że chce wrobić sąsiadów - przyznał Jake. - Ale z kolei Alison, żona Marka, przysięga, że panna Windcroft to uczciwa dziewczyna. I że ktoś naprawdę chce nastraszyć jej rodzinę.

- Widzisz, Connor - odezwał się znów Gavin. - Uznaliśmy, że trzeba by się tam wybrać na miejsce i porządnie zbadać sprawę. No i chcemy to zadanie powierzyć właśnie tobie. Byłeś w wojsku tropicielem, nie?

Connor nie mógł ukryć swego rozczarowania. Owszem, w Siłach Specjalnych zajmował się również tropieniem, ale wtedy chodziło o poważne sprawy, nieraz o charakterze międzynarodowym, nie o takie tam drobnostki, Opanował się mimo wszystko i zebrał w sobie. Cóż, jeśli chcą mu powierzyć taki drobiazg, to nie będzie kręcił nosem. Na początek dobre i to. Zajmie się tym serio, tak jak wszystkim, czego się podejmował w życiu.

- No a co z Jonathanem? - spytał. - Pamiętam, że szukaliście jego mordercy... I chyba już wtedy pojawił się jakiś wątek związany z Nitą Windcroft?

- Niby tak, ale... - Logan pokręcił głową. - Nasza Alison twierdzi, że ten trop może być tylko fałszywy. Chociaż... - rozejrzał się po zebranych - chociaż jak już tam będziesz na miejscu, możesz pobadać Windcroftów i pod tym kątem.

- Słuchaj, bracie - Jake odchrząknął. - A jak z firmą? Dadzą tam sobie radę bez ciebie? Będziesz mógł wziąć trochę wolnego?

- Z tym nie ma problemu - Connor wzruszył ramionami. - Wiesz przecież, że nie przepadam za siedzeniem za biurkiem.

W istocie za tym nie przepadał. Cóż, musiał jednak objąć schedę po ojcu, który niedawno uznał, że pora przejść na emeryturę. Będąc „tym odpowiedzialnym", Connor leszcze raz odłożył na bok aspiracje osobiste na rzecz obowiązku, który należało podjąć.

Smutną prawdą było to, że od bardzo już dawna nie słuchał głosu swego instynktu i serca. Robił zawsze to, co należało, długo po prostu wykonywał rozkazy, jak to w wojsku. Przystąpienie do Klubu Ranczerów w Royal było pierwszym aktem niepodległości wewnętrznej, na jaki się dobył po opuszczeniu armii.

W odróżnieniu od niego Jake zawsze robił to, co chciał, Pomagał mu w tym jego czar i szelmowski uśmiech, który zniewalał ludzi. To, że Jake się teraz ożenił, nie musiało oznaczać ograniczenia swobody męskiej, nie w jego przypadku. Zresztą Connor nie czuł się ekspertem w sprawach małżeńskich Jake’a, ani w ogóle ekspertem w tych sprawach. Sam nie sądził, aby w ogóle miał się kiedyś ożenić.

- Wiesz coś więcej o Nicie Windcroft? - zapytał Logan Connora.

- Ja? Więcej? Raczej nie - Connor wzruszył ramionami.

W istocie nigdy nie zdołał poznać Nity osobiście, choć urodził się w tych stronach. Dochodziły go tylko słuchy, że na ranczu Windcroftów wyrasta pewna „chłopczyca", wychowywana przez samotnego ojca Teraz mogła być już po dwudziestce i zapowiadała się ponoć na starą pannę. Nikt nie jeździł do niej w konkury.

Podczas swej służby wojskowej poznał ileś tam twardych kobiet, twardych i raczej mało atrakcyjnych. Domyślał się, że Nita może być podobna właśnie do nich.

- Wiem tylko - Connor założył nogę na nogę - że jeśli ktoś ma ostrego konia, to panna Windcroft da sobie i z nim radę. Że naprawdę zna się na ujeżdżaniu.

Pozostali mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia, a Connor pomyślał, że wiedzą chyba o tej amazonce dużo więcej, ale wolą mu nie mówić.

- No, racja - uśmiechnął się półgębkiem Gavin. - To jest, jakby tu rzec, wystrzałowa babka. Zadziorna i dumna.

Przez chwilę wszyscy milczeli.

- Dobra, wszystko jasne - Connor zaplótł sobie ręce za głową - To jakie miałoby być konkretnie moje zadanie?

- Nita prosiła o kogoś do popilnowania rancza - odezwał się Jake. - Jest niby twarda, ale obawia się, że sobie nie da rady, że będzie następnym celem, po ojcu, tych tam nieznanych sprawców, więc... - Jake rozłożył ręce.

Connor pokiwał głową

- Krótko mówiąc, panna Windcroft potrzebuje ochroniarza?

- Kogoś takiego. Kogoś w tym rodzaju.

- Ale jeśli potrzebuje ochroniarza, to czemu po prostu nie wynajmie kogoś z agencji?

- W Royal nie mamy takiej agencji. Może o tym nie wiesz.

Connor poruszył brwiami i westchnął.

- No dobra, to biorę tę robotę. Mam nadzieję, że ta heca nie potrwa długo, że wszystko szybko się wyjaśni.

Pomyślał, że wolałby popracować przy jakiejś prawdziwej kobiecie, a nie tej tam „chłopczycy". Lubił kształtne ciała i prawdziwie żeńskie charaktery. Za „kobietonami", również w wojsku, nigdy nie przepadał.

Jake poklepał brata po ramieniu.

- To świetnie, Connor, liczyliśmy, że nie odmówisz. W takim razie zbieraj się, pakuj. Ona na ciebie czeka już jutro. Powodzenia!

Rano, o dziewiątej, Connor zbliżał się swym mercedesem do posiadłości Windcroftów. Zdziwiło go, jak dobrze prezentuje się kamienny dom ranczerów, zważywszy, ile pokoleń musiało tu mieszkać. Wysokie okna sięgały prawie przyziemia; pomyślał, że swoją drogą włamywacze mieliby tu ułatwioną robotę. Ciekawe, czy gospodarze zainstalowali przynajmniej alarm?

Na ganku pod dachem dostrzegł fotele bujane, a na równo wystrzyżonym trawniku, nieco z boku, ogrodową huśtawkę, wyłożoną poduszkami. Huśtawkę ocieniał wielki, stary dąb, który właśnie zaczynał żółknąć. Dalej, w głębi posiadłości, widać było zabudowania gospodarcze, z jednym rozleglejszym budynkiem. Były to zapewne stajnie. Ale gdzie są konie? - pomyślał. Wszystkie pozamykane? O tej porze?

Zresztą porzucił zaraz myśl o koniach, bo przecież nie znał się na zwyczajach ani na hodowli koni. Nigdy nie była to jego specjalność.

Zaparkował, wziął torbę ze swymi rzeczami i ruszył do schodków na ganek. Wszedł po nich i zapukał do drzwi.

Odpowiedziała mu cisza

Zapukał znowu. Czekał.

Niespodziewanie usłyszał jakieś kroki za sobą, z tyłu.

- Czym mogę służyć? - ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl