78 DUO Craven Sara - Wybranka baroneta, C

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Biegła przed siebie prostą drogą, wzdłuż której rosły wysokie drzewa. Musiała biec. Nogi bardzo
bolały, brakowało tchu w piersiach, ale ona nie mogła się zatrzymać.
Trzeba ciągle biec, uciekać!
Ostry dźwięk budzika sprowadził ją z powrotem do rzeczywistości. Cally Maitland usiadła na łóżku
zlana potem. Wyłączyła budzik i z powrotem opadła na poduszkę.
Nie po raz pierwszy śniła ten sen. Nawiedzał ją już kilkakrotnie.
- A więc znów trzeba się wynosić - powiedziała do siebie.
Wstała z łóżka, przeczesała palcami piękne kasztanowe włosy, spojrzała w lustro. Miała szarą cerę,
worki pod oczami, a kupiona na targowisku taniutka piżama nie dodawała jej uroku. Cally wydawała
się sobie całkiem obcą osobą. W niczym nie przypominała wychowanej w luksusie panienki, jaką była
jeszcze rok temu.
Jednak nie zamierzała rozczulać się nad sobą;musiała się pospieszyć, jeśli miała zdążyć na poranne
zebranie w przedszkolu.
Poszła do maleńkiej łazienki, wydzielonej w rogu pokoiku na poddaszu. Właściciel mieszkania
podzielił i tak już niewielkie pomieszczenie na kilka części, z których największa udawała pokój
dzienny, mniejsza sypialnię, a dwie malutkie łazienkę i kuchnię. Uznał, że ta przebudowa daje mu
prawo nazywać całość mieszkaniem, choć naprawdę był to tylko niezbyt przytulny pokój.
Nie spodziewała się, że kiedyś przyjdzie jej zamieszkać w takich warunkach. Niestety, w tej chwili nie
mogła sobie pozwolić na nic więcej, no i w takim miejscu na pewno nikt nie będzie jej szukał.
Mimo poczucia bezpieczeństwa mieszkanie pożegnałaby bez żalu, czego nie mogła powiedzieć o
Wellingford. Trochę ją to dziwiło.
Zdecydowała się zamieszkać w tym miasteczku z tego samego powodu, z jakiego wybrała swoje niby
mieszkanie. Małe, nic nieznaczące miasteczko z ryneczkiem pośrodku, leżące nad nieciekawą rzeczką.
Szare tło, w które łatwo było się wtopić. Nie spodziewała się, że polubi to miejsce. I z całą pewnością
nie przypuszczała, że będzie tu szczęśliwa. A jednak polubiła miasteczko i była w nim szczęśliwa.
Czasami nawet udawało jej się na chwilę zapomnieć, czemu się tu znalazła.
Trzeba się stąd wynosić, pomyślała. Siedzę tu ponad trzy miesiące. Nie mogę ryzykować pozostania
na dłużej. Muszę być stale w ruchu, ciągle w drodze.
Wprawdzie, obiektywnie rzecz biorąc, nie było to konieczne. Całly nie zauważyła, żeby ktokolwiek ją
ścigał, jak się tego z początku obawiała. Być może panikowała, a jednak instynkt jej podpowiadał, że
trzeba się wynosić. No bo jeśli nie, to czemu znów nawiedził ją ten sen?
I bez niego miała ważne powody, żeby opuścić Wellingford. Przede wszystkim straciła pracę, która
dawała jej wiele radości. Pod koniec tygodnia miała otrzymać ostatnią wypłatę.
Całly wciąż nie mogła uwierzyć, że Genevieve Hartley umarła naprawdę. Zdawała się nieśmiertelna,
wieczna. Mimo że od jej śmierci minęło już sześć tygodni, Cally nadal wciąż spodziewała się zobaczyć,
jak wielki czarny samochód zatrzymuje się na Gunners Wharf, jak wysiada z niego drobniutka
siwowłosa i zawsze promienna pani Hartley.
Mogłaby nam przyjść z pomocą, pomyślała smutno Cally. Choć teraz pewnie na wszelką pomoc jest o
wiele za późno. Mam tylko nadzieję, że umarli nie widzą, co wyprawiają żywi. Nie chcę, żeby pani
Hartley się dowiedziała, co jej synalkowie uczynili Gunners Wharf, jak potraktowali ideę zmarłej
matki.
Intencje pani Hartley były całkiem jasne. Chciała, żeby osiedle Gunners Wharf trwało i rozkwitało
długo po tym, jak jej samej zabraknie. Zleciła prawnikom przygotowanie dokumentów i sporządzenie
nowego testamentu. Niestety, nie wiedziała, że ma tak mało czasu, że nim podpisze te wszystkie
ważne dokumenty, powali ją atak serca.
Mieszkańcy osiedla mieli nadzieję, że rodzina uszanuje wolę zmarłej. Wszyscy wiedzieli, czego starsza
pani sobie życzy. Jej upiorni synalkowie też.
Wszyscy jak jeden mąż złożyli się na wieniec i poszli na pogrzeb. Chcieli okazać szacunek i oddać cześć
kobiecie, która dała im szansę na nowe życie. Okazało się jednak, że nikomu nie są potrzebni, że ich
obecność jest wręcz krępująca dla kochanej rodzinki. Już wtedy Cally pomyślała sobie, że to bardzo
zły znak.
Niestety, przeczucie się spełniło. W ciągu dwóch tygodni wszyscy mieszkańcy osiedla otrzymali
wymówienia, a Gunners Wharf sprzedano deweloperowi. Oczywiście, protestowali, ale powiedziano
im, że transakcja jest zgodna z prawem, a oni nie mają żadnych szans, więc niech nie próbują
dochodzić czegokolwiek przed sądem. Umowy najmu nie zostały sporządzone na piśmie i opiewają na
nierealistyczne, bardzo niskie czynsze, a pani Hartley, która tyle im naobiecywała, przeniosła się do
lepszego świata. I nikt się nawet nie zająknął, że zmarła pani Hartley zamierzała uregulować te
sprawy na piśmie i tylko nagła śmierć pokrzyżowała jej plany.
Cally zrobiło się ciężko na sercu. Naprawdę bardzo lubiła Genevieve Hartley i ciężko przeżyła jej
śmierć. Nie przyjechała tu na zawsze i była absolutnie pewna, że to ona pierwsza odejdzie.
Tymczasem znowu ktoś z jej bliskich zniknął z życia Cally gwałtownie i nieodwołalnie.
Genevieve Hartley była właściwie pierwszą osobą, jaką Cally spotkała po przyjeździe do Welling-ford.
Jak dziś pamiętała niebieski bufet na stacji kolejowej, gdzie popijając kawę, przeglądała drobne
ogłoszenia z miejscowej gazety. Szukała pracy i mieszkania.
„Potrzebny administrator do prowadzenia ośrodka dla dzieci", przeczytała w rubryce „praca".
„Entuzjasta z inicjatywą potrafiący obsługiwać komputer".
Cally zadzwoniła pod zamieszczony w ogłoszeniu numer telefonu, a godzinę później już rozmawiała z
panią Hartley. Ani trochę jej nie przerażało, że osoba, u której miała pracować, była starszą panią o
twardym spojrzeniu i autokratycznym sposobie bycia. Cally była przyzwyczajona do starych
despotów, bo większą część życia przeżyła u boku jednego z nich. Spokojnie odpowiadała na szorstkie
wypytywania pani Hartley.
Tak, miała referencje, ale głównie jako kelnerka i kasjerka. Postanowiła przez jeden rok odpocząć,
poznać kraj, podejmując dorywcze prace. Tak powiedziała.
- Ale umiesz pracować z komputerem? - Genevieve Hartley nalała herbaty do cieniutkich
porcelanowych filiżanek. - Potrzeba mi kogoś, kto się posługuje edytorem tekstów i arkuszem
kalkulacyjnym, a także potrafiłby nadzorować renowację budynków. Do twoich zadań należałoby
pośredniczenie pomiędzy przedsiębiorcą budowlanym, najemcami i władzami miasta. - Genevieve
uśmiechnęła się smutno. - Mieszkańcy Gunners Wharf nie mieli łatwego życia, więc są troszeczkę
nieufni. Czasami sytuacja może się stać, że tak powiem, niestabilna. Potrzebny mi ktoś, kto rozwiąże
drobny kłopot, zanim ten urośnie do rangi problemu.
- Uczyłam się obsługi komputera w ostatnim roku nauki - przyznała się Cally po chwili wahania.
- A jaką szkołę kończyłaś, moja droga? Cally odpowiedziała.
- Naprawdę? - Genevieve Hartley nie posiadała się ze zdumienia. - Wobec tego proponuję
dwutygodniowy okres próbny. Obawiam się, że niektórzy lokatorzy okażą się dla ciebie za trudni.
Płaca zaproponowana przez panią Hartley była godna, choć nieprzesadnie wysoka. Dało się za to
utrzymać, ale nie można było zapuścić korzeni. Cally dokładnie o to chodziło.
Postanowiła, że gdy już całkowicie uwolni się od swej przeszłości, znajdzie solidną pracę i prawdziwy
dom. Jednak do tego czasu musi pozostać wędrowcem. Tak było bezpieczniej.
Rzeka lśniła w blasku majowego słońca, lecz ten blask jakoś nie chciał się udzielić starym magazynom
Gunners Wharf. Dzielnica rzeczywiście potrzebowała remontu, ale czemu nie można było zostawić
starych domów?
Przy ulicy równoległej do nabrzeża, którą Cally właśnie zdążała do centrum, większość domków już
wyremontowano: wstawiono okna, od nowa pokryto dachy i odnowiono elewacje. Większość tych
prac mieszkańcy wykonali własnoręcznie. Miał to być swoisty akt wiary, osobista inwestycja w lepszą
przyszłość.
I to wszystko im teraz odebrano, pomyślała ponuro Cally.
Pani Hartley utrzymywała przedszkole z własnych środków. Niezwłocznie wypełniała wszelkie
wymagania zdrowia i bezpieczeństwa, jakie co rusz nakładały na nią władze miasteczka. Kosztowało
to masę pieniędzy i pewnie dlatego synowie mieli do niej żal. Wielobranżowy sklep Hartleyów,
znajdujący się na głównej ulicy, miał poważne problemy finansowe i solidny zastrzyk gotówki bardzo
by mu się przydał.
No cóż, pomyślała Cally, teraz dostaną pieniądze. Nic ich nie obchodzi, że ubogie rodziny, które się
stąd wykwateruje, nie będą miały gdzie mieszkać.
- Cally! - Dziewczęcy głos wdarł się w jej niewesołe myśli. - Nie wiesz, po co to spotkanie? Kit nic ci nie
powiedział?- Zupełnie nic. - Cally uśmiechnęła się do dziecka, które Tracy wiozła w wózeczku. - Nie
spędzamy ze sobą zbyt wiele czasu.
Kit Matlock kierował przedszkolem i Całly ściśle z nim współpracowała, a ponieważ oboje byli
samotni, to ludzie -jak to ludzie - snuli domysły. Zresztą Kit nie ukrywał, że chciałby zacieśnić
znajomość z Cally, co zresztą było jeszcze jednym powodem, dla którego należało jak najszybciej
opuścić Welling-ford.
Owszem, Cally lubiła Kita. Wszyscy go lubili. Był przystojny, sympatyczny i nigdy nie wpadał w złość.
Ale to jeszcze nie powód, by pozwalać sobie na większą poufałość niż wspólny lunch czy
popołudniowa kawa.
- Szkoda - powiedziała zmartwiona Tracy.
- Myślałam, że może Kit znalazł jakiś kruczek prawny i że ci o tym powiedział.
- Wyciągasz niewłaściwe wnioski, Tracy. Kit to naprawdę świetny facet, ale ja niedługo stąd wyjadę.
Zaproponowano mi pracę. W Londynie - skłamała, byleby uciąć wszelkie spekulacje.
- Wyjeżdżasz? - Tracy była szczerze zmartwiona.
- Nie mam innego wyjścia. Jestem bezrobotna. Muszę sobie znaleźć jakąś pracę, i to szybko.
- No to teraz na pewno wszystko się rozleci
- jęknęła Tracy.
Cally zrobiło się przykro. Dom, w którym mieszkała Tracy, był jednym z pierwszych, jakie
wyremontowano. Jej synek prawie natychmiast przestał chorować; on był stałym gościem w
przedszkolu, a Tracy udało się dostać pracę na pół etatu. Teraz ich los znów miał się odwrócić.
Większość mieszkańców osiedla już się zgromadziła. Siedzieli przycupnięci na maleńkich,
przeznaczonych dla dzieci krzesełkach, popijali kawę i przegryzali ciasteczkami, które przyniósł Kit.
- Przepraszam, że was tu ściągnąłem z samego rana - zaczął. - Zwołałem to spotkanie, ponieważ
dzięki Leili wiemy już, kto kupił Gunners Wharf.
- Jak ci się to udało, Leila? - zapytał ktoś z zebranych.
- Sąsiad mojej mamy pracuje w ratuszu, w dziale planowania - powiedziała zadowolona z siebie Leila.
- Gunners Wharf kupiła spółka, która się nazywa Eastern Crest Developments. Jej szefostwo
przyjedzie do miasta pojutrze. Podobno organizują w ratuszu wystawę. Pokażą radzie miasta, jak
zamierzają zagospodarować Gunners Wharf. No i właśnie w tym tkwi nasza szansa.
- A co niby mielibyśmy zrobić? - zapytała Cally.
- Pokazać im, że nie mogą nas pominąć - oświadczyła Leila. - Proponuję ustawić pikietę pod
ratuszem. Można by napisać coś w rodzaju: „Zostawcie nasze domy" albo „Ręce precz od Gunners
Wharf. Jak będzie trzeba, to możemy się przykuć łańcuchami do ogrodzenia.
- Tylko tyle? - zakpiła Cally. - Czemu nie przemaszerować główną ulicą? Można przy okazji powybijać
szyby w sklepie Hartleyów.
- A wiesz? To całkiem niezły pomysł.
- Jasne - kpiła dalej Cally. - Pomysł jest doskonały, tylko działanie niezgodne z prawem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl