788, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zdrowie do naprawy Od kilku tygodni, ba, nawet miesięcy, dzięki staraniom mediów i polityków żyjemy w Eurorado - krainie szczęśliwości. W tej wykreowanej rzeczywistości nie mają prawa docierać do nas żadne złe informacje i prognozy. Nawet o toczących się pracach w Sejmie, po ostatnim burzliwym serialu pt. "E jak emerytury", jakby ciszej. Tymczasem dzieją się tam rzeczy bardzo ważne. Do poprawki trafiła, bowiem kolejna ustawa z wiekopomnego dzieła pakietu ustaw zdrowotnych autorstwa byłej minister zdrowia Ewy Kopacz. Gdyby ktoś zapomniał o horrorze, jaki przeżywaliśmy na przełomie roku, to warto przypomnieć, iż pospiesznie nowelizowano wówczas tzw. ustawę refundacyjną, która zamiast zapowiadanego ładu i ulg dla pacjentów, przyniosła spustoszenie w ich kieszeniach i budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia. Teraz, w ekspresowym tempie i przy zastanawiającym milczeniu opozycji, poprawiana jest ustawa o działalności leczniczej - sztandarowe dzieło Ewy Kopacz. Uchwalone zaledwie rok temu musi być poprawione, bo inaczej hospicja staną się przedsiębiorstwami, a ofiarność ludzi bezinteresownie niosących pomoc w cierpieniu będzie prawnie zabroniona. Rzec by można, że cel uświęca środki, a więc trzeba szybko i po cichu dokonać zmian, gdyby nie kilka faktów.
W sieci długów Cała ustawa o działalności leczniczej jest przez ekspertów oceniana, jako przykład źle stanowionego prawa. Wielokrotnie zmieniana przez polityków już w procesie legislacji, napisana strasznym językiem, wprowadza słowne dziwolągi - "podmiot działalności leczniczej" zamiast szpitala, "będący lub niebędący przedsiębiorstwem" - czyli będący lub niebędący spółką. Sankcjonuje istniejące obecnie w polskiej służbie zdrowia patologie, np. nierówność podmiotów publicznych i prywatnych, i nie rozwiązuje żadnego z najważniejszych problemów. Przede wszystkim - zadłużenia. A urosło ono w ostatnich latach ponownie do gigantycznych rozmiarów. Według danych z maja, zadłużenie wymagalne wyniosło 2,5 mld zł, szacuje się jednak, że wszystkie długi wynoszą ponad 10 mld złotych. Niestety, na próżno szukać w przywołanej ustawie recept na zmniejszenie długów i pomysłów, jak państwo powinno w tym pomóc polskim szpitalom. Bo to, że pomóc powinno, jest poza dyskusją. Zobowiązuje je do tego m.in. art. 68 Konstytucji RP, który stanowi, że "obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych". Tymczasem jedynym sposobem na oddłużenie szpitali jest - według twórców ustawy - przekształcenie ich w spółki prawa handlowego. Zatem przerzucenie całkowitej odpowiedzialności zarówno za ich przeszłość, jak i przyszłość na samorządy terytorialne. Jak wynika z doświadczeń już przekształconych placówek, sama zmiana statusu nie przesądza o poprawie ich rentowności - wręcz przeciwnie, placówki te dalej się zadłużają. Dodatkowo sytuację polskiego szpitalnictwa komplikuje fakt, iż samorządy terytorialne w Polsce borykają się i bez długów szpitali, (bo te do momentu przekształcenia są długami na papierze) z katastrofalnym zadłużeniem! Dobijają je unijne inwestycje, na których realizację zaciągnięto gigantyczne kredyty, i kolejne zadania nałożone na władze lokalne przez rząd. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, zobowiązania samorządów wobec banków wynoszą ponad 83 mld złotych. Wiele gmin przekroczyło już ustawowy próg długów, który wynosi 60 proc. dochodów. Spadają dochody własne samorządów, rosną kłopoty z finansowaniem edukacji, pomocy społecznej, remontów dróg i budynków komunalnych. Ten rok i następny będą szczególnie trudne. Bo to w roku 2012, decyzją ustawodawców, rozstrzygnie się, czy szpital będzie miał możliwość pozostania placówką publiczną. W przypadku straty finansowej samorząd musi przekształcić go w spółkę lub pokryć zadłużenie z własnych środków. Wiązać się to będzie z koniecznością narzucenia placówkom drakońskich oszczędności mimo i tak już tragicznej kondycji finansowej polskiej służby zdrowia. W tej dramatycznej sytuacji ofiarami oszczędności będą pacjenci i pracownicy.
Brakuje lekarzy i pielęgniarek Ustawa o działalności leczniczej nie rozwiązuje istniejących od wielu lat konfliktów i podziałów wśród pracowników służby zdrowia. Jest to jedna z niewielu branż, gdzie warunki pracy i płacy nie są regulowane nawet przez kodeks pracy. To właśnie tu najbardziej widoczna i dotkliwa jest plaga "umów śmieciowych". Zwłaszcza w zawodach, w których zgodnie z kodeksem pracy takie umowy nie powinny być nigdy zawierane. Już dziś obserwujemy próby wymuszania przez dyrektorów na pracownikach zrzekania się funduszu świadczeń socjalnych, likwidacje premii, obniżki wynagrodzeń. Unijna dyrektywa czasu pracy (dla lekarzy) stworzyła ułudę regulacji czasu pracy i wyeliminowania trwających często non stop dyżurów. Nadal mamy do czynienia z drastycznym naruszaniem norm i bezpieczeństwa pracy, a zróżnicowanie płacowe nie tylko pomiędzy zawodami, lecz także wśród poszczególnych grup zawodowych sięga od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Na próżno jednak szukać w ustawie rozwiązań, które stworzyłyby dla wszystkich placówek - zarówno publicznych, jak i niepublicznych - standardy zatrudnienia i wynagradzania, przybliżające nas do krajów Europy Zachodniej. Mogłyby one powstrzymać emigrację dobrze wykształconych pracowników medycznych i poprawić ich status społeczno-ekonomiczny w kraju. Tymczasem w wyniku zaniechania wielu rządów mamy najniższe wskaźniki dotyczące liczby lekarzy i pielęgniarek w stosunku do liczby ludności, a dramatyczny niedobór specjalistów powoduje, że kolejki do nich wydłużają się - i rośnie korupcja.
Chorzy bez ochrony W założeniu ustawa miała poprawić los pacjentów. Nic bardziej błędnego! Ustawodawca bardziej zatroszczył się o sposób traktowania zwłok w "podmiocie działalności leczniczej”, (co oczywiście jest niezwykle ważne) niż o samego chorego. Pacjent pozostaje osamotniony w gąszczu niezrozumiałych, często sprzecznych ze sobą przepisów i co chwila zmieniających się wymagań poświadczania prawa do ubezpieczenia. W permanentnym konflikcie między rządem a pracownikami służby zdrowia chory staje się zakładnikiem. Jak na ironię, jego obrońcą w walce z niewydolnym systemem jest rzecznik praw pacjenta, który jest stroną w konflikcie, ponieważ mianuje go?.. premier. O "skuteczności" działań rzecznika mieliśmy się okazję przekonać na początku tego roku, podczas sporu o leki refundowane. To tylko niektóre absurdy projektowanej ustawy o działalności leczniczej. Jeśli chcemy uniknąć trzęsienia ziemi, które niechybnie w przyszłym roku nastąpi, wymaga ona gruntownych i przemyślanych zmian. Aby zapobiec katastrofie, potrzeba nie tylko dużo rozsądku, ale i społecznego porozumienia. Niezbędne jest uwzględnienie opinii ekspertów i praktyków. Niestety, dotychczas tego porozumienia brak nawet w ekipie rządzącej. W gabinecie Donalda Tuska miesiącami przeciągają się ustalenia dotyczące zmian legislacyjnych, trwa karuzela stanowisk. Popełnionych błędów nie uda się wytłumaczyć opinii publicznej pokazywaniem głów kolejnych kozłów ofiarnych. Odwołania dr. Jacka Paszkiewicza, prezesa NFZ, trudno nie odbierać, jako przerzucenia odpowiedzialności za całą masę politycznych i merytorycznych pomyłek rządu i resortu, których bolesne rezultaty będziemy odczuwać jeszcze przez wiele miesięcy. Niepodniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne - mimo deklaracji premiera, iż nastąpi to w 2010 roku, skutki kryzysu demograficznego, rosnące bezrobocie powodują, iż środków na leczenie w systemie ochrony zdrowia jest wciąż za mało. Rosną za to ceny leków, energii, żywności i inne koszty własne, obciążające zarówno pacjentów, jak i placówki medyczne. Wzrastają dysproporcje wynikające z wadliwego podziału pieniędzy na wojewódzkie oddziały NFZ, tzw. algorytmu. Brakuje pieniędzy na wysokospecjalistyczne procedury i utrzymywanie całodobowych dyżurów w szpitalach. Czy zmiana na stanowisku prezesa tę sytuację naprawi? Jestem przekonana, że nie. Co więcej, obawiam się, że pociągnie to za sobą kolejne zmiany personalne w oddziałach wojewódzkich. Wątpię też, by zakończyła spór kompetencyjny między Ministerstwem Zdrowia a NFZ. Zadaniem prezesa NFZ jest i powinno być pilnowanie, aby środki publiczne, pochodzące z naszych składek, były wydawane zgodnie z ustawą o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych, a nie pod dyktando politycznych zachcianek. Braku takiego rygoru nie można odmówić ustępującemu prezesowi Jackowi Paszkiewiczowi. Mija pół roku. Eurorado trwa w najlepsze. W szpitalach kończą się limity, w NFZ - kasa. Jesienią, gdy wyczerpią się kontrakty, aby leczyć, potrzebna będzie decyzja: zamknąć szpital, albo, przyjmując pacjentów, popaść w zadłużenie. Tak było dotychczas. Leczono, choć często NFZ nie płacił za nadwykonania. W tym roku jednak może być już inaczej. Widać jak na dłoni, że dyscyplina finansowa narzucona w ustawie o działalności leczniczej postawi dyrektorów i samorządowców pod ścianą. Maria Ochman

Co się dzieje między Watykanem a FSSPX? Rzym: Komunikat Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w sprawie rozmów z FSSPX W środę 13 czerwca br. w godzinach popołudniowych kard. Wilhelm Levada, prefekt Kongregacji Nauki Wiary i przewodniczący Papieskiej Komisji Ecclesia Dei, przyjął na audiencji bp. Bernarda Fellaya, przełożonego generalnego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, który przybył w towarzystwie swego asystenta. Na spotkaniu byli również obecni abp Ludwik Ladaria SI, sekretarz Kongregacji Nauki Wiary oraz prał. Gwidon Pozzo, sekretarz komisji Ecclesia Dei. Celem spotkania było przedstawienie dokonanej przez Stolicę Apostolską oceny tekstu, przedłożonego w kwietniu br. przez Bractwo Św. Piusa X w odpowiedzi na preambułę doktrynalną, którą Kongregacja Nauki Wiary przedstawiła Bractwu 14 września 2011 r. Późniejsza dyskusja dała możliwość wyjaśnień i klaryfikacji. Ze swojej strony bp Fellay przedstawił obecną sytuację Bractwa Św. Piusa X oraz obiecał oznajmić w rozsądnym terminie o swojej odpowiedzi. Podczas spotkania przedłożono również szkic dokumentu zawierającego propozycję [powołania] prałatury personalnej, jako najodpowiedniejszej formy dla ewentualnego przyszłego kanonicznego uznania Bractwa.

Jak podano w komunikacie z 16 maja br., sytuacja pozostałych trzech biskupów Bractwa Św. Piusa X będzie rozważana oddzielnie i pojedynczo. Na zakończenie spotkania wyrażono nadzieję, że ta dodatkowa możliwość refleksji przyczyni się do osiągnięcia pełnej komunii między Bractwem Św. Piusa X a Stolicą Apostolską

(źródło: rorate-caeli.blogspot.com, 14 czerwca 2012).

Dom Generalny FSSPX: Komunikat w sprawie spotkania bp. Fellaya z kard. Levadą w dniu 13 czerwca 2012 r. W środę 13 czerwca 2012 r. bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, w towarzystwie swego 1. asystenta, ks. Mikołaja Pflugera, został przyjęty przez kard. Wilhelma Levadę, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Hierarcha wręczył bp. Fellayowi dokonaną w kierowanej przez siebie dykasterii ocenę deklaracji doktrynalnej, przesłanej przez Bractwo 15 kwietnia br. w odpowiedzi na preambułę doktrynalną, wystosowaną przez Kongregację 14 września ub.r. Podczas spotkania kard. Levada przedstawił wyjaśnienia i dalsze szczegóły bp. Fellayowi, który ze swej strony omówił sytuację Bractwa Św. Piusa X oraz wyliczył problemy doktrynalne, które niosą ze sobą II Sobór Watykański oraz nowy ryt Mszy. Potrzeba dodatkowych klaryfikacji może zaowocować nową fazą dyskusji [doktrynalnych]. Pod koniec tej długiej, dwugodzinnej rozmowy bp Fellay otrzymał szkic dokumentu zawierającego propozycję prałatury personalnej, [przygotowanej] na wypadek kanonicznego uznania Bractwa Św. Piusa X. Podczas spotkania sytuacja pozostałych trzech biskupów Bractwa nie była omawiana. Na zakończenie spotkania wyrażono nadzieję, że dialog będzie kontynuowany, aby obie strony mogły wypracować rozwiązanie [korzystne] dla dobra Kościoła oraz dusz (źródło: dici.org, 14 czerwca 2012)

Możliwe dalsze rozmowy Rzymu z Bractwem św. Piusa X Na bardziej skomplikowany, niż mogłoby się to wydawać po komunikacie watykańskim stan relacji między Stolicą Apostolską a Bractwem Kapłańskim św. Piusa X wskazuje opublikowany dziś komunikat Domu Generalnego lefebrystów po wczorajszych rozmowach w Kongregacji Nauki Wiary. Wynika z niego możliwość podjęcia nowej fazy dyskusji doktrynalnych. Oprócz informacji zawartych w komunikacie Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w dokumencie Bractwa wspomniano, że bp Fellay przedstawił prefektowi Kongregacji Nauki Wiary, kard. Williamowi Levadzie sytuację w łonie Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X a także trudności doktrynalne, jakie jego członkowie mają w odniesieniu do II Soboru Watykańskiego oraz Mszału Papieża Pawła VI. „Chęć dalszych wyjaśnień mogłoby prowadzić do nowej fazy dyskusji” – stwierdzono w komunikacie Bractwa..

Natomiast jeden z biskupów Bractwa, Bernard Tissier de Mallerais w wywiadzie dla czasopisma Rivarol opowiedział się zdecydowanie przeciw jedności z Rzymem, twierdząc, że uregulowanie sytuacji kanonicznej Bractwa św. Piusa X byłoby błędem.

Rozumiemy świetnie obawy trzech biskupów Bractwa przed “uregulowaniem sytuacji kanonicznej”, gdyż oznaczać ona może (nie od razu, lecz po pewnym czasie) wzmożenie nacisków na akceptację przez Bractwo “zdobyczy” II Soboru Watykańskiego, z obowiązkiem odprawiania nowej, sprotestantyzowanej Mszy Świętej autorstwa masona, abp-a Bugniniego. Tak, jak to się stało w przypadku Instytutu Dobrego Pasterza. – admin.

Czy utracimy prawo nadzoru nad naszymi bankami?  Financial Times poinformował dziś na swojej pierwszej stronie, że Jose Manuel Barroso dąży do jak najszybszego wprowadzenia paneuropejskiego nadzoru nad bankami ze wszystkich 27 krajów UE. Miałby to być element planowanej unii bankowej. Jedynym odstępstwem od kolejnego szczebla integracji unijnej według Barroso miałaby być ew. możliwość tzw. klauzuli opt-out ze zintegrowanego nadzoru dla Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że tylko Wielka Brytania jest postrzegana, jako kraj na tyle suwerenny, że można na jego rzecz czynić ustępstwa. Polska przestała się jak widać już zaliczać do tej kategorii. Wprowadzenie jednolitego nadzoru  nad bankami europejskimi będzie szczególnie niekorzystne dla Polski, bo to nie interesy polskich klientów banków będą brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji przez paneuropejski nadzór. Również wprowadzenie ewentualnego paneuropejskiego systemu gwarantowania depozytów może prowadzić do tego, że będziemy musieli dokładać się do gwarantowania depozytów obywateli znacznie bogatszych krajów, mających znacznie większe oszczędności niż Polacy i lokujących je w bankach prowadzących znacznie bardziej ryzykowną politykę, niż nasze banki. W sytuacji, gdy Polska jest poza strefą euro i płynność dla banków w naszym kraju jest zapewniania przez NBP a nie przez EBC, przeniesienie nadzoru bankowego poza Polskę rodzi dodatkowe ryzyko w działalności naszego banku centralnego, gdyż proces wymiany informacji i koordynacji jest znacznie łatwiejszy między dwoma stronami Placu Powstańców Warszawy, niż z nadzorem paneuropejskim,  nie znającym dodatkowo specyfiki polskiego rynku i polskiej gospodarki. Wprowadzenie jednolitego nadzoru nad bankami europejskiego prowadzić będzie do dezintegracji nadzoru nad rynkiem finansowym, sprawowanego w Polsce od 2006 r. przez Komisję Nadzoru Finansowego, która już po swoim utworzeniu przejęła także uprawnienia dotychczasowej Komisji Nadzoru Bankowego. Zintegrowany nadzór nad rynkiem finansowym sprawdził się w Polsce w czasie kryzysu i żadna instytucja finansowa w Polsce nie upadła w jego wyniku, m.in. dzięki możliwości sprawowania nadzoru zintegrowanego oraz wymiany informacji między KNF a NBP. Nadzór nad bankami w Polsce był znacznie bardziej konserwatywny, niż w przypadku innych krajów UE. Jednocześnie, fakt, że banki w Polsce w większości były zależne od banków zagranicznych sprawiał, że nie prowadziły one tak ryzykownych operacji na rynkach międzynarodowych, czy rynkach instrumentów finansowych, jak ich właściciele, czy zagraniczni konkurenci. Można oczywiście zastanawiać się, czy nadzór reagował odpowiednio i adekwatnie do sytuacji w przypadku opcji walutowych (zwłaszcza tzw. opcji niesymetrycznych) oferowanych przez banki, czy w stosunku do kredytów hipotecznych w walutach obcych (w tym ostatnim przypadku mogę choćby przypomnieć zgłaszanie przeze mnie na posiedzeniach ówczesnej Komisji Nadzoru Finansowego na przełomie 2005 i 2006 r. postulaty wprowadzania zamiast antykonsumenckiej rekomendacji S, regulacji zakazującej bankom udzielania kredytów hipotecznych w walutach obcych, jeżeli nie mają zapewnionego finansowania w tych walutach na ten sam okres). Nawet jednak biorąc po uwagę te błędy nadzoru usytuowane w Polsce i tak jego działania są znacznie bardziej dostosowane do potrzeb naszego rynku i ochrony polskich klientów banków, niż będą działania nadzoru paneuropejskiego, który będzie nakierowany na ochronę interesów przede wszystkich banków globalnych i central a nie banków zależnych z krajów peryferyjnych. Także ocena sytuacji będzie dokonywana z perspektywy sytuacji na głównych rynkach: we Frankfurcie, Paryżu czy Londynie (o ile Wielka Brytania nie wywalczy rozważanej przez Barroso klauzuli opt-out), a nie z perspektywy Warszawy, Pragi czy Budapesztu. Na szczęście żadne decyzje jeszcze nie zapadły, należy, więc wspierać i rząd i Komisję Nadzoru Finansowego we wszystkich działaniach, które pozwolą zablokować pomysły zgłaszane przez Przewodniczącego Komisji Europejskiej i utrzymać nadzór nad bankami w Polsce. Paweł Pelc

To, co robi Maziarski, obłaskawiając komunizm i jednocześnie przypisując cechy nazizmu polemistom, jest wstrętne Jak bardzo trzeba mieć namotane w głowie by w roku 2011, niemal 70 lat po pokonaniu zbrodniczego niemieckiego nazizmu i 20 lat po upadku rosyjskiego komunizmu, (ale przy nadal istniejących czerwonych piekłach np. w Korei Północnej) toczyć zażarty spór o to czy komunizm to ideologia zbrodnicza? Czy jest niebezpieczna? Godna wyrzucenia z przestrzeni publicznej? A to właśnie robią od kilku tygodni z pasją lepszej sprawy publicyści "Gazety Wyborczej". Optymistyczne jest to, że są głosy, jak Ewy Milewicz czy Wojciecha Szackiego, wskazujące na zbrodniczość komunizmu. Ten ostatni napisał dziś:

Oba te pomysły na ulepszanie świata pogrzebały miliony. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że bardziej reprezentatywny jest inny ton, w którym zbrodnie komunizmu się relatywizuje, a głosy polemiczne służą za kwiatek do kożucha. I tak kilka dni temu Rafał Zasuń dowodził:

„Komunizm, jako ideologia jest martwy. Nikt dziś w jego imię na świecie nie rozstrzeliwuje burżujów, nie rozkułacza rolników, nie buduje łagrów. (...)  Niestety, nie da się tego samego powiedzieć o faszyzmie. Bandyci spod znaku swastyki wciąż biją ludzi o innym kolorze skóry, bądź innych poglądach, także w Polsce. Faszyzm wciąż ma sporą siłę przyciągania dla tysięcy ludzi w Europie, i a nienawiść i przemoc, którą niesie ze sobą jest groźna”. Cóż, polecamy wycieczkę do państwa Kimów z jego niewyobrażalnymi okrucieństwami. Lub bliżej, do któregoś z lokali finansowanej przez państwo polskie "Krytyki Politycznej", gdzie jak najbardziej żywe fascynacje komunizmem, mniej lub bardziej eksponowane, są łatwe do dostrzeżenia. Jednak głównym taranem budowania tezy o zasadniczej różnicy między jednym totalitarnym i pogańskim systemem a drugim jest Wojciech Maziarski. Niedawny naczelny "Newsweeka" szuka swojego miejsca na medialnej mapie i uznał, że skrajność jest dobrym środkiem na jego wywalczenie.W felietonie dowodził:

Tłumy Rosjan, w większości młodych, którzy pojawią się w Polsce i ewentualnie będą mieć na koszulkach czerwone gwiazdy czy sierpy i młoty, nie są komunistycznymi agitatorami. Noszą gwiazdy, bo to jest jeden z ważnych znaków ich tożsamości. Nie wybierali go sobie. Został im dany, bo wychowali się w takim kraju i w takiej epoce. (...) Dzieciństwo mojej mamy przypadło na czasy stalinowskie, kiedy cały naród budował swoją stolicę i śpiewał o czerwonym autobusie. O tym, że ''na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie''. Gdy mama wspomina czasy szkolne, wracają do niej te melodie i budzą miłe wspomnienia. Dzieciństwo i młodość kojarzą się miło, niezależnie od tego, na jaką epokę przypadły. Dekomunizatorzy żądają jednak, by kojarzyły się źle. Żeby odciąć się od nich, potępić je, złożyć samokrytykę. Znam ten styl myślenia. Jednostka bzdurą, jednostka zerem, liczy się czystość ideologii i nieśmiertelność naszej sprawy. Trudno te słowa, odwołujące się do emocji młodzieńczych, rozumieć inaczej, niż jako podtrzymanie tezy iż udział w komunizmie, pod którego sztandarem dokonywano tak straszliwych zbrodni, nie plamił. Że nie plamią znaki tego systemu. Bo czyż Maziarski dałby zgodę niemieckim młodzieńcom, których młodość upłynęła w III Rzeszy, na to by "kojarzyło się im miło" ze swastyką na koszulkach? W niemieckiej literaturze faktu to częsty motyw, ale zawsze mamy do czynienia z pewną wstydliwością tych odczuć. I z wyraźnym odrzuceniem prawa do ich apologetycznego upubliczniania. Zabieg, jakiego dokonuje Maziarski, poparcie dla wprowadzenia do przestrzeni publicznej symboli komunistycznych, jako pełnoprawnego elementu, widoczny jest jeszcze bardziej, gdy sięgniemy do nieco wcześniejszych, sprzed kilku dni, wydań "Gazety Wyborczej". Tam w swoim felietonie Maziarski dziękował "kolegom z BBC" za film hurtem oskarżający Polskę o antysemityzm:

Jednak ja, jako obywatel wyrażam radość i wdzięczność. I proszę o jeszcze. Tak jest, my, polscy demokraci i liberałowie, zwolennicy tolerancji i praw człowieka, potrzebujemy i oczekujemy wsparcia w walce z mroczną plagą ksenofobii, antysemityzmu, nienawiści. Chyba nie ma lepszego sposobu udzielenia tego wsparcia niż brutalne mówienie prawdy w oczy. Tak, by zabolało. By potrząsnąć tymi, którym się wydaje, że ich to nie dotyczy, bo przecież nie mają nic do Żydów. I że w ogóle problem jest wyolbrzymiony. To właśnie oni - ideolodzy, politycy i publicyści narodowej prawicy - są dziś głównymi winowajcami. To oni ponoszą odpowiedzialność za to, że nie udało się wytworzyć wokół środowisk antysemickich kordonu sanitarnego. Daruję sobie cytowanie obelg pod adresem poszczególnych osób, w tym autorów tego portalu. Istotne jest, co innego: w przypadku antysemityzmu i faszyzmu Maziarski domaga się jakiegoś "kordonu sanitarnego" i hojnie rozdziela razy za niedostateczną w jego opinii czujność. Przypadkiem zapewne  obrywają ci, których nie lubi z innych powodów. Jest tak pryncypialny, że nie waha się rzucić najgorszej kalumnii. Ale w przypadku komunizmu bawi się figurą "młodzieńczych wspomnień". Jest to, trzeba powiedzieć wprost, wstrętne. Dawkowanie oburzenia na zbrodniczość systemów, decydowanie, że na jedne można przymknąć oko, a inne trzeba bezlitośnie piętnować, prowadzi niestety wprost do relatywizacji okrucieństw. W świecie Maziarskiego masowe zamrażanie milionów Rosjan, Polaków, Żydów i innych narodów przez komunistów zostaje obłaskawione, a symbole tego systemu zostają ustawione w roli ikon popkultury. Z kolei zbrodnie niemieckie i antysemityzm zostają w jakiś nieokreślony sposób przypisane nielubianym konserwatystom. To jest postawa niegodna. Polski inteligent, a polska inteligencja pisze na portalu wPolityce.pl, zawsze będzie bezwzględnie przeciwstawiał się tak nazizmowi jak i komunizmowi. Bo oba systemy mordowały i dążyły do zniszczenia podstaw cywilizacji chrześcijańskiej, polskiej tożsamości i wyniszczenia innych narodów. Naprawdę, nieźle trzeba mieć namieszane w głowie by dziś podejmować się w obłaskawiania jednego totalitaryzmu i przypisywania cech drugiego przeciwnikom politycznym. Przy całej mojej niechęci do linii publicystyki "GW", do jej licznych manipulacji i nagonek, nigdy nie zdobyłbym się na stwierdzenie, iż pracują tam komuniści. Z szacunku dla ofiar komunizmu.

Rosjanie planowali zadymy na stadionie. Chcieli przerwać mecz. Po zamieszkach w Warszawie 180 zatrzymanych. Nie tylko Polaków Bilans wczorajszych zamieszek w Warszawie to ponad 180 zatrzymanych chuliganów. Nie tylko z Polski. Zatrzymaliśmy w sumie ok. 180 osób, w tym ponad 150 Polaków, ponad 20 obywateli Rosji, a także jednego Hiszpana i jednego Węgra. 33 osoby zostały przewiezione do izby wytrzeźwień. Z naszych wstępnych szacunków wynika też, że w zamieszkach ucierpiało 10 policjantów, którym udzielono pomocy medycznej - powiedział rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński. Zatrzymania pseudokibiców trwały do późnych godzin nocnych. Po godz. 1 w nocy w stolicy już w miarę się uspokoiło, policjanci zatrzymywali pojedynczych chuliganów. To nie koniec, bo służby wciąż analizują zapisy monitoringu i przewidują dalsze zatrzymania.

Media piszą o Polakach atakujących Rosjan, a Kreml rozgrywa sprawę warszawskich awantur manipulując informacją o przyjeździe doradcy Putina do Warszawy. Sprawa nie jest jednak tak jednoznaczna. Jak mówi rzecznik stołecznej policji, według wstępnych ustaleń przed, w trakcie i po meczu miało dojść do kilku "ustawek" polskich i rosyjskich chuliganów:

Mieliśmy m.in. sygnały, że rosyjscy pseudokibice planują wtargnąć na murawę boiska. Były też informacje o planowej „ustawce” przy Rondzie de Gaulle'a. W tych okolicach zatrzymaliśmy do wylegitymowania grupę rosyjskich kibiców. Jak dodał, przy niektórych z zatrzymywanych osób policjanci znajdowali niebezpieczne narzędzie m.in. kastety, a także np. ochraniacze na zęby. Według wstępnych danych policji wynika, że chuligani zniszczyli m.in. jeden radiowozów. Zamieszki rozpoczęły się podczas marszu rosyjskich kibiców, którzy spod dworca kolejowego Warszawa-Powiśle przechodzili na Stadion Narodowy. Fani "Sbornej" poinformowali o nim miasto i poprosili o jego zabezpieczenie. Podkreślali też, że jest to jedynie przejście w zorganizowanej grupie na stadion i nie ma podtekstu politycznego. W trakcie przemarszu grupa ok. 100 pseudokibiców obu drużyn próbowała jednak doprowadzić do konfrontacji. Nie dopuściła do tego policja. Zakończyło się na bójkach, rzucaniu kamieniami, butelkami, odpalaniu petard i rac. Kilkanaście osób odniosło obrażenia. W czasie samego meczu grupy pseudokibiców przeniosły się w okolice Strefy Kibica, którą odgrodziły od nich kordony policji. Funkcjonariuszy obrzucali kamieniami, butelkami, odpalali race. Kilkudziesięciu chuliganów wdarło się też przez wejście techniczne do strefy. Wejście zostało zamknięte i zabezpieczone przez ochronę i policję. Po zakończeniu spotkania grupy chuliganów zaczęły przemieszczać się w okolice Starego Miasta i Ronda de Gaulle'a. Właśnie przy rondzie planowali "ustawkę" z pseudokibicami rosyjskimi, której zapobiegła policja. Ze względu na sytuację, po meczu poproszono kibiców rosyjskich - którzy byli na stadionie – by opuścili obiekt 20 minut później. Zdecydowano także o wyłączeniu z ruchu drugiego z mostów - Świętokrzyskiego - by nie dopuścić do chuligańskich ataków. Policja do powstrzymania pseudokibiców użyła m.in. armatek wodnych, gazu pieprzowego i w kilku przypadkach broni gładkolufowej.

Znp, PAP

Pacewicz broni Kory: „To ośmiesza państwo”. Jego zdaniem działacze Wolnych Konopi są represjonowani Piosenkarka Olga J., znana, jako "Kora", będzie odpowiadać za posiadanie narkotyków. Takie zarzuty postawiono jej po zatrzymaniu przez stołeczną policję, która znalazła w jej domu marihuanę. Sprawa zaczęła się od paczki, którą wysłano z USA na warszawski adres piosenkarki. Na  poczcie, gdzie segregowane są zagraniczne przesyłki, pies celników wywąchał narkotykowy susz. Chodzi o 60 gramów narkotyku. Susz zabezpieczono do dalszych badań w laboratorium. Funkcjonariusze przeszukali dom Olgi J. i jej partnera na Bielanach. Znaleźli trzy gramy marihuany. J. zatrzymano i przewieziono do najbliższej komendy policji. Piosenkarce postawiono zarzut posiadania narkotyków. Teraz słynna Kora powoli staje się męczennikiem wszystkich zwolenników legalizacji trawki.

 „Kora jest artystką i celebrytką, która nie poddaje się wzorcom popkultury, lecz rzeźbi swoje życie jak chce. O marihuanie mówi, że to sposób na „zmianę percepcji, ale taką, którą się zna i której się pożąda”. Kora „jest za legalizacją, ale nie za paleniem od rana do wieczora”- pisze Piotr Pacewicz w „Gazecie Wyborczej”, który ma nadzieję, że Korze nic nie grozi „bo nawet polscy prokuratorzy wyczuwają granice śmieszności. Już zresztą została potraktowana ulgowo”. Pacewicz zauważa, że w ostatnich 10 latach z małą ilością narkotyku zatrzymano, co najmniej 350 tyś. osób. Większość przyjęła ugodowy wyrok sześciu miesięcy w zawieszeniu na dwa lata.

„Zeszłoroczna nowelizacja prawa (art. 62 a) daje prokuratorom, (ale nie policji!) możliwość umarzania spraw, ale młodzi ludzie nadal masowo dostają wyroki w zawiasach, W więzieniach siedzi kilkuset złapanych drugi czy trzeci raz ze skrętem czy paczuszką. Represjonowani są działacze ruchu Wolnych Konopi. Pod rękę z takim prawem, które nas ośmiesza, ale nie śmieszy, idzie pozbawiony podstaw lęk przez "narkotykami". Oczywiście nie zaliczamy do nich alkoholu, choć ryzykownie pije, co szósty Polak! Według specjalistów konopie są używką pod każdym względem mniej groźną niż alkohol czy nikotyna”- pisze Pacewicz. Publicysta „GW” dodaje, że casus Kory z punktu widzenia opinii publicznej ma wielką zaletę, bowiem pokazuje „ prawny absurd, a przecież prawo nie powinno być śmieszne”.

„Źle byłoby jednak, gdyby zostało nam z tego tylko ogólne chi chi chi. To prawo jest także głupie, krzywdzące”-

zauważa Pacewicz, który jak widać znalazł już sobie ikonę walki z zacofanym polskim państwem. Teraz trzeba czekać na konferencje prasową z udziałem Janusza Palikota i Kory, którzy zapalą zielone kadzidełko i rozerwą tęczowe szaty w proteście przeciwko polskiemu totalitaryzmowi. W końcu Ruch Palikota ma nowy gadżet, za pomocą, którego będzie wywoływał zastępcze tematy. Gazeta Wyborcza

Drzewo w poszyciu 1954 rok, ppłk pil. Władysław Fościak...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl