7984, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gordon R. Dickson �� � � �o�nierzKosmiczny liniowiec nadlatuj�cy z Nowej Ziemi i Freilandii, �wiat�w spod syriuszowego s�o�ca, l�dowa� z op�nieniem spowodowanym nasileniem ruchu w kosmoporcie Long Island Sound. Dwaj porucznicy policji stali na pustym l�dowisku, rozleg�ym betonowym polu za os�on� siedziby kosmoportu. Podnie�li ko�nierze dla ochrony przed deszczem, szczeg�lnie daj�cym si� we znaki tu, gdzie nie by�o �adnej naturalnej zas�ony. Deszcz przeobrazi� si� teraz w strumie� drobnych kamyczk�w siek�cych nie. os�oni�te cz�ci cia�a. Szare listopadowe niebo plu�o gradem bezlito�nie, bez wytchnienia. Olbrzym z kosmosu stan�� ju� na betonowym polu. Wygl�da�o to tak, jakby chcia� zata�czy� na niesko�czenie bia�ej p�aszczy�nie.- Wyl�dowa� - rzuci� Tyburn, porucznik policji z kompleksu Manhattanu - pozwolisz, �e sam z nim porozmawiam, jak go ju� st�d zabierzemy?!- Dla mnie to jeszcze lepiej, jak ty z nim porozmawiasz - odpowiedzia� Breagan, oficer z kosmoportu - jestem z tob� tutaj tylko po to, aby pom�c ci w dokonaniu wst�pnych formalno�ci na terenie podlegaj�cym jurysdykcji kosmoportu. Przyznam ci si�, �e nie rozumiem, dlaczego tak si� przejmujesz Kenebuckiem, jego bandziorami i grubymi milionami. Gdyby to ode mnie zale�a�o, to pozwoli�bym temu wojakowi go za�atwi�.- Ale to raczej Kenebuck ma wi�ksz� szans� za�atwienia tego wojaka - przerwa� mu Tyburn - i jak powiniene� si� domy�li� przyjecha�em tutaj w�a�nie po to, �eby do tego nie dopu�ci�.Na betonowej powierzchni osiad� kolos - statek kosmiczny si�gaj�cy niczym ogromna g�ra a� do wysoko�ci dwustu jard�w. Z podstawy statku wysuni�to schody przypominaj�ce stalow� �ap�, kt�ra pocz�a wypuszcza� potok podr�nych. Obaj policjanci dostrzegli r�wnocze�nie i bez trudu oczekiwanego przez nich osobnika.- Ale wielki - zauwa�y� Breagan, rozgl�daj�c si� na wszelki wypadek za ubezpieczeniem.- Wszyscy zawodowi �o�nierze z Dorsai s� bardzo wysocy rzuci� zniecierpliwiony Tyburn, usi�uj�c przy tym wzruszy� zesztywnia�ymi od zimna ramionami. - To rezultat w�a�ciwej hodowli genetycznej.- Wiem, �e wszyscy oni s� ro�li, ale ten jest chyba najwi�kszy broni� si� Breagan.Pierwsza fala pasa�er�w ju� si� o nich otar�a. W masie przybysz�w g�rowa� ich podopieczny. Tyburn i Breagan pospieszyli mu naprzeciw. Podeszli tak blisko, �e mimo ulewnego deszczu mogli dostrzec najdrobniejsz� zmarszczk� na jego ciemnej, nieruchomej twarzy. Cywilne ubranie, kt�re mia�o maskowa� wojskowe ciuchy w niewyt�umaczalny spos�b przypomina�o mundur. Tyburn w pewnej chwili zorientowa� si�, �e gapi si� w bezruchu na zbli�aj�cego si� wysokiego m�czyzn�. Mia� ju� wcze�niej okazje zetkn�� si� z zawodowcami z Dorsai i zawsze przykuwa�o jego uwag� jakie� nieuchwytne podobie�stwo, wynikaj�ce by� mo�e z uwarunkowa� hodowli genetycznej. A jednak ten m�czyzna przerasta� wszelkie oczekiwania.. W trudny do zdefiniowania spos�b zdawa� si� uosabia� nie�miertelnego ducha Dorsai. Jak wynika�o z danych zawartych w kartotece, by� jednym z bli�niak�w. Obaj Graemowie: Ian i Kensie pochodzili z Foralie na Dorsai. Kartoteka podawa�a ponadto, �e Kensie by� pogodny za obu, podczas gdy zbli�aj�cy si� w�a�nie Ian by� ponurym milczkiem.Nietrudno by�o Tyburnowi w to uwierzy� patrz�c na nadchodz�cego oficera. Przez moment Tyburn zastanawia� si�, czy nie jest prawd� stare porzekad�o m�wi�ce, �e gdyby urodzeni �o�nierze, jakimi s� mieszka�cy Dorsai, zdecydowali si� opu�ci� sw�j skalisty �wiat, to nawet sojusz wszystkich trzynastu zamieszka�ych �wiat�w nie m�g�by stawi� czo�a napastnikom. Zawsze kpi� z tego porzekad�a, ale patrz�c teraz na Iana nie by� ju� taki pewien swoich racji. Taki cz�owiek jak ten �yje i umrze inaczej ni� zwykli �miertelnicy.W ko�cu opu�ci�y go natr�tne my�li. Osobnik, kt�ry idzie w moim kierunku, m�wi� sam do siebie, jest nikim wi�cej jak tylko zawodowym �o�nierzem. Nikim wi�cej...Ian by� ju� tu� przy nich. Obaj policjanci przepchn�li si� przez t�um oddzielaj�cy ich od niego i zatrzymali w p� kroku.- Komendant Ian Graeme? - spyta� Breagan. - Jestem Kaj Breagan z policji kosmoportu, a to porucznik Walter Tyburn z si� policyjnych kompleksu Manhattanu. Pomy�leli�my, �e dobrze by by�o, gdyby zechcia� pan po�wieci� nam par� minut.Ian Graeme kiwn�� g�ow�. Wida�, �e by�o mu to oboj�tne. Obr�ci� si� i ruszy� za nimi zwalniaj�c sw�j szybki krok na spacerowy, tak by dostosowa� si� do po�piesznego marszu oficer�w policji.Oddalili si� znacznie od wej�cia dla pasa�er�w id�c w stron� metalowych, niewidocznych st�d jeszcze drzwi, mieszcz�cych si� na drugim ko�cu kosmoportu. Na drzwiach widnia� napisOBCYM WST�P WZBRONIONY.Wsiedli do okr�g�ej windy kursuj�cej na g�rne pietra kosmoportu.Przez ca�� drog� Ian nie wyrzek� ani s�owa. Siad� na krze�le z tym samym co na pocz�tku wyrazem oboj�tnej cierpliwo�ci i zerka� na Tyburna siedz�cego za biurkiem i Breagana opieraj�cego si� o �cian� z jego prawej strony. Tyburn zreflektowa� si�, �e nie tyle mo�e granitowa twarz m�czyzny, ile jego masywne r�ce zwisaj�ce bezw�adnie wzd�u� oparcia, wzbudzaj� w nim podziw. W ko�cu jednak zmusi� si� do oderwania wzroku od d�oni zatrzymanego.- No wi�c, panie komendancie? - spyta� zmuszaj�c si� do spojrzenia w te ciemn� i nieruchom� twarz. - Rozumiem, �e przyby� pan tutaj, by kogo� odwiedzi�?- Najbli�szego krewnego mojego oficera - przem�wi� w ko�cu Ian. W por�wnaniu z wygl�dem, g�os mia� przyjemny, cho� pozbawiony jakiejkolwiek tonacji, jak to bywa u ludzi, kt�rzy nigdy nie podnosz� g�osu w gniewie i z�o�ci. Tyburnowi przysz�o na my�l, �e jest to smutne.- M�wi pan o niejakim Jamesie Kenebucku?- Zgadza si� - potwierdzi� g��bokim basem Ian - jego m�odszy brat Brian Kenebuck podlega� mi jako oficer podczas ostatniej kampanii Freilandzkiej. Zgin�� trzy miesi�ce temu.- Czy zawsze - ci�gn�� dalej Tyburn - odwiedza pan najbli�szych krewnych swoich oficer�w?- Za ka�dym razem, kiedy jest to tylko mo�liwe. Szczeg�lnie, je�li zgin�li podczas pe�nienia s�u�by.- Rozumiem - odpar� Tyburn. Krzes�o, na kt�rym siedzia� sta�o si� nagle twarde i niewygodne. Uni�s� si� nieco. - Mam nadzieje, �e nie posiada pan broni, komendancie?Ian nawet si� nie u�miechn��. - Nie.- Oczywi�cie, oczywi�cie. Zreszt� to i tak nie ma �adnego znaczenia. - Tyburn zn�w spojrza�, wbrew sobie, na masywne, spoczywaj�ce w ca�kowitym bezruchu i spokoju r�ce . - Pa�skie, nazwijmy to, ko�czyny, s� zreszt� wystarczaj�co gro�n�, bo �mierciono�n� broni�. Nie wiem, czy pan wie, �e prowadzimy rejestr os�b paraj�cych si� zawodowo boksem i karate?Ian przytakn��.- Tak - powiedzia� Tyburn, zwil�y� wargi i zaraz potem w�ciek� si� o to na siebie. Szlag by trafi� takie rozkazy, pomy�la�. Nie po to siedz� przed tym facetem, �eby robi� z siebie wariata, nawet je�li Kenebuck ma B�g wie jakie miliony i mo�liwo�ci.- W porz�dku komendancie. Sp�jrzmy na to z innej strony. Mamy informacje od koleg�w z policji P�nocnego Freilandu, �e obci��a pan Kenebucka win� za �mier� m�odszego brata.Ian siedzia� milcz�c. Od czasu do czasu zerka� tylko na m�wi�cego.- Ma�e pan nam to wyja�ni - spyta� Tyburn zaczepnie; ale Ian dalej milcza� i rozmowa zawis�a w powietrzu.- Oficer Brian Kenebuck - odpowiedzia� spokojnie po chwili Ian - dowodzi� grup� trzydziestu sze�ciu �o�nierzy. Podejmuj�c b��dn� decyzje spowodowa� otoczenie oddzia�u. Jedynie on sam wraz z czterema �o�nierzami zdo�a� si� przedrze� przez okr��enie i dotrze� na pozycje macierzyste. W zwi�zku z tym Brian stan�� przed s�dem za rozmy�lne i nierozwa�ne rozporz�dzenie losem swoich podw�adnych, tak jak to przewiduje Kodeks Honorowy Najemnik�w. Czterej �o�nierze, kt�rzy powr�cili wraz z nim z�o�yli zeznania obci��aj�ce dow�dc� i w zwi�zku z tym skazano go na �mier� przez rozstrzelanie.Ian sko�czy�. Jego g�os emanowa� spokojem. Brzmia� przy tym tak przekonuj�co, �e siedz�cy z nim m�czy�ni pogr��yli si� w milczeniu. Niezm�cona s�owem cisza zad�wi�cza�a Tyburnowi w uszach budz�c go z odr�twienia.- Nic mi to nie m�wi o powi�zaniu Jamesa Kenebucka z ca�� t� spraw�. Brian pope�ni�... jakie� przest�pstwo natury wojskowej i z tego powodu zosta� stracony. M�wi�c o szukaniu winnego jego �mierci nale�a�oby raczej wskaza� na pana. Dlaczego ��czy pan te �mier� z osob�, kt�ra nie by�a nigdy na miejscu zgonu Briana Kenebucka? - Z jakiego powodu wi��e pan ca�� spraw� z Jamesem Kenebuckiem, kt�ry w tym czasie przebywa� na Ziemi? -Brian - wyja�ni� Ian - by� jego bratem.Wypowied� wyprana z jakichkolwiek emocji brzmia�a w ciszy jasno o�wietlonego pokoju ch�odno i rzeczowo. Tyburn czu� jak jego d�onie oparte o biurko zaciskaj� si� w pie�ci. Wzi�� g��boki oddech i zacz�� m�wi� bezbarwnym, urz�dowym tonem:- Komendancie, nawet nie staram si� pana zrozumie�. Pochodzi pan z Dorsai, gdzie s� hodowani tacy jak pan, ludzie wojny. Ja za� jestem tylko staromodnym Ziemianinem, ale jestem r�wnie� policjantem kompleksu Manhattanu, a James Kenebuck jest... jak by tu powiedzie�.... jednym z podatnik�w tego okr�gu. - Przy�apa� siebie na tym, �e nie patrzy Ianowi w oczy. W ko�cu si� przem�g� i spojrza� w ich kierunku. By�y ciemne i nieruchome. - Do moich obowi�zk�w nale�y powiadomienie pana, �e jeste�my w posiadaniu wiarygodnych informacji na temat pa�skich zamiar�w. Wed�ug nich zamierza pan pom�ci� �mier� Briana zabijaj�c Jamesa Kenebucka. Poniewa� jednak jest to wy��cznie informacja, jest pan wolny i mo�e si� pan porusza�, gdzie si� panu �ywnie podoba, i spotyka� si� z kim pan chce, a� do czasu, gdy z�amie pan obowi�zuj�ce tutaj prawa Niech pan nie zapomina, �e to jest Ziemia, komendancie.Przerwa� licz�c na to, �e Ian co� powie lub wykona jaki� gest. Ale Ian siedzia� nieruchomo czekaj�c na to, co nast�pi dalej.- U nas nie obowi�zuje Kodeks Honorowy Najemnik�w, komendancie - ci�gn�� dalej ostrym g�osem Tyburn - nie obowi�zuj� r�wnie� u nas prawa feudalne, jakie� droit-de-main, lecz nasze w�asne, kt�re m�wi�, ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl
  •