813. Pershing Diane - Skradzione pocalunki, 0801-0900

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Diane Pershing

 

Skradzione pocałunki

Rozdział 1

 

– Proszę czekać.

– Ale przecież... – Marc urwał, bo i tak nikt go już nie słuchał. Operatorka włączyła muzykę z taśmy, w ucho ryknął mu modny raper. Marc zaklął pod nosem i odsunął słuchawkę daleko od siebie.

Co to za traktowanie klienta? Powoli zaczynało się w nim gotować.

Oparł się ramieniem o ścianę budki telefonicznej i rozejrzał dookoła. Przed oczami miał główną ulicę miasteczka, obsadzoną drzewami, zadbane fasady domów ze sklepami na parterze i niewielki ryneczek, na którym wielobarwne klomby otaczały niewielką fontannę z nagim, pucołowatym amorkiem wesoło plującym wodą. Tak, Promise było uroczym, małym miasteczkiem. Podjął słuszną decyzję, przenosząc się tutaj i zaczynając nowe życie jako cywil.

Przynajmniej jeszcze niedawno tak mu się wydawało, ale teraz, kiedy od pół godziny tkwił w tej budce, próbując załatwić sprawę z lokalnym operatorem telekomunikacyjnym, zaczynał w to powątpiewać. Dodzwonił się nawet dość szybko, jednak wciąż musiał czekać na swoją kolej. W regularnych odstępach czasu wrzucał monetę, by się nie rozłączyć i ciągle czekał. Nawet nie miał komu zrobić awantury, bo nikt go nie słuchał.

Raper umilkł i dla odmiany zaczęła zawodzić jakaś piosenkarka, żaląca się, że ukochany nie odwzajemnia jej uczucia. Wcale mu się nie dziwię, pomyślał sarkastycznie Marc. Gdyby to mnie codziennie tak miauczała nad głową, zerwałbym z nią jeszcze przed pierwszą randką.

Znowu zaklął, a na dobitkę zazgrzytał zębami.

Oho, zaczyna się! Zmusił się do wzięcia kilku bardzo głębokich i bardzo wolnych oddechów, przy każdym licząc w myślach do dziesięciu. Miał temperament choleryka i z całych sił starał się trzymać nerwy na wodzy. Zazwyczaj mu się udawało, ale to był wyjątkowo ciężki dzień, więc jego zasoby cierpliwości skurczyły się niepomiernie. Nigdy zresztą nie były zbyt wielkie...

Potrzebował czegoś, co odwróci jego uwagę od jałowego wyczekiwania.

I oto, jak na zawołanie, zjawiła się kobieta. Szła szybko w jego kierunku. Kiedy ją zauważył, znajdowała się jakieś sto metrów od niego. Jego wzrok przyciągnęły jej włosy – kręcone i jasnorude – które w świetle porannego słońca zdawały się otaczać twarz świetlistą aureolą. Szła tak zdecydowanie, że sprężyste loki podskakiwały przy każdym kroku. Marc uśmiechnął się na ten widok. To był jego pierwszy uśmiech tego dnia.

Nieznajoma przeszła na drugą stronę ulicy. Miała na sobie prostą, białą bluzkę, czarne spodnie i tenisówki. Była szczupła, raczej średniego wzrostu. Zaciekawiło go przelotnie, dokąd ona tak się spieszy. Gdy zbliżyła się jeszcze bardziej, ujrzał dość przeciętną twarz, nieco zarumienioną. Kobieta łapała powietrze rozchylonymi ustami, jakby biegła przez część drogi i dopiero niedawno zwolniła kroku.

Pod trzydziestkę, ocenił, gdy dystans między nimi zmniejszył się jeszcze bardziej. Zero makijażu, duże brązowe oczy, naprawdę ładne, nieduży nosek, piegi.

Szła prosto na niego, więc odwrócił się, by sprawdzić, do jakiego sklepu kierowała swoje kroki. Ku wielkiemu zaskoczeniu ujrzał napis: artykuły żelazne. Potrzebna jej wiertarka, żeby wiercić chłopu dziurę w brzuchu, zażartował w myślach. Gdy odwrócił głowę z powrotem, stwierdził z jeszcze większym zdziwieniem, że zdyszana i zarumieniona nieznajoma stanęła przed budką telefoniczną i wpatruje się w niego z dziwnym wyrazem twarzy – zdenerwowanym i niezdecydowanym jednocześnie.

Bez słowa uniósł brew i czekał.

Kobieta zagryzła dolną wargę drobnymi, białymi ząbkami.

– Przepraszam pana najmocniej – odezwała się w końcu.

– Za co? – spytał uprzejmie.

W słuchawce odezwał się mechaniczny głos operatorki:

– Proszę czekać. Proszę czekać.

Tym razem w ogóle się tym nie przejął. Większa część życia upływa nam na czekaniu na coś, pomyślał filozoficznie. W tej chwili bardziej zajmowało go dziwne zachowanie nieznajomej.

Znowu zagryzła dolną wargę, a potem zwilżyła językiem usta. Bardzo ładne usta, uzupełnił w myślach. Pełne. Ponętne. Nic dziwnego, że na widok damskiego języka przesuwającego się po obiecujących wargach jego ciało zareagowało w typowo męski sposób.

Spokojnie, przykazał sobie. Nie ma co się ekscytować, ta kobieta nie próbuje przecież flirtować, jest zbyt zdenerwowana.

Obserwował ją dalej i czekał. Lata doświadczeń w przesłuchiwaniu podejrzanych nauczyły go, że mało kto potrafi znieść dłuższą ciszę. Prędzej czy później człowiek zaczyna mówić cokolwiek, byleby tylko coś powiedzieć.

Kobieta zmarszczyła piegowaty nosek i powiedziała przepraszającym tonem:

– Widzi pan... Potrzebny mi ten telefon.

Marc uprzejmie skinął głową.

– Nie ma sprawy. Gdy tylko skończę, będzie mogła pani korzystać z niego do woli.

Kobieta zerknęła na zegarek.

– Ale ja potrzebuję teraz.

Ton jej głosu wciąż był grzeczny i przepraszający, ale pojawiła się w nim nagląca nuta. To natychmiast wzmogło zaciekawienie Marca.

– Dlaczego?

Nieznajoma zamiast odpowiedzieć, spytała:

– Może mi pan odstąpić ten telefon?

– Niestety, nie. – Wskazał na drugą stronę rynku.

– Tam ma pani dwa inne automaty.

– Kiedy to musi być ten – upierała się nieznajoma.

– To naprawdę ważne.

Co za dzień, pomyślał Marc z nagłą irytacją. Czy naprawdę nic nie może iść normalnie?

Firma przeprowadzkowa miała dzień opóźnienia, w związku z czym łóżko nie dotarto na czas i po osiemnastu godzinach ciągłej jazdy Marc musiał spać na podłodze. Tego ranka nie zdążył zjeść śniadania, co ani trochę nie poprawiało mu humoru. Nie dostał jeszcze służbowej komórki, a w nowym mieszkaniu nie zainstalowano telefonu stacjonarnego. To dlatego tkwił w budce jak idiota, próbując dodzwonić się do operatora i zamówić założenie linii. A na koniec, gdy naczekał się już za wszystkie czasy, jakaś kobieta nalega, by pozwolił jej skorzystać akurat z tego samego telefonu, chociaż w okolicy było kilka innych.

Trudno, to jej problem. Miał dość własnych zmartwień, by jeszcze przejmować się cudzymi.

– Przykro mi – oznajmił zdecydowanie. – To też jest ważne. Czekam na załatwienie mojej sprawy. Jeśli teraz się rozłączę, potem znów trafię na koniec kolejki.

Wie pani, jak to jest.

W jej brązowych oczach pojawiło się życzliwe zrozumienie.

– Oj, wiem. Nie cierpię, gdy ktoś każe mi czekać.

Zgodnie pokiwali głowami, jakby chcieli powiedzieć: co za czasy, i uśmiechnęli się do siebie, jak czyni to para nieznajomych, gdy znajdują wspólny temat.

Marcowi natychmiast poprawił się humor. Jej twarz, rozjaśniona uśmiechem, już nie wydawała mu się przeciętna – przeciwnie. Ta kobieta była naprawdę atrakcyjna. I wyglądała na bardzo miłą. Potwierdzała się opinia, że ludzie z małych miasteczek są sympatyczni i życzliwi. Tak, podjął słuszną decyzję, przyjeżdżając do Promise.

– Proszę się nie martwić, zajmie mi to jakieś pięć minut, najwyżej dziesięć – zapewnił uprzejmie.

Uśmiech znikł z jej twarzy tak nagle, jakby go ktoś zdmuchnął.

– Ale ja nie mam czasu!

No i proszę, jak pozory mogą mylić, skwitował w duchu.

– Ja też nie, proszę pani – zakomunikował sucho. – Muszę załatwić podłączenie telefonu stacjonarnego i muszę to zrobić jak najszybciej zarówno z powodów służbowych, jak i osobistych. W dodatku byłem tu pierwszy. Proszę więc łaskawie iść do innego automatu, dobrze?

– Nie – odparła twardo. – Nie mogę.

Marc przestał opierać się o ścianę budki, wyprostował się powoli na całą wysokość swoich stu dziewięćdziesięciu dwóch centymetrów i wbił w nieznośną kobietę swoje legendarne spojrzenie, które doprowadził do perfekcji w ciągu piętnastu lat służby w piechocie morskiej. Przy czym ostatnie pięć lat było tu szczególnie pomocne, ponieważ spędził je w specjalnej jednostce śledczej.

Ów szczególny sposób patrzenia powodował, że dziewięćdziesiąt pięć procent delikwentów zaczynało trząść się ze strachu. Pozostałe pięć procent było zbyt ogłupione nadmierną pewnością siebie, by zrozumieć groźbę czającą się we wzroku Marca i wziąć ją na serio. Z tymi radził sobie szybko za pomocą argumentacji... ręcznej, choć nie lubił stosować przemocy i uciekał się do niej wyłącznie wtedy, gdy stawało się to konieczne. Zazwyczaj sama jego postura działała onieśmielająco, więc wystarczyło dołożyć złowrogie spojrzenie i sprawa była załatwiona.

Teraz też czekał, aż jasnoruda zblednie, przeprosi i wycofa się szybko.

Tymczasem ona, owszem, na moment może i zbladła, ale na tym koniec. Nie, nawet gorzej – skrzyżowała ramiona i spojrzała Marcowi prosto w oczy. Nie zamierzała ustąpić, to było oczywiste.

A więc jego spojrzenie nie wywarło na niej większego wrażenia. To go ubodło. Nie do żywego, oczywiście, ale zawsze. Ważniejsze jednak było co innego – czemu tak się upierała przy swoim żądaniu? Co się za tym kryje?

Marc zapominał o pechowym dniu i wszedł w rolę oficera śledczego.

– Mógłbym zmienić zdanie i pójść pani na rękę, gdyby wytłumaczyła mi pani, czemu to dla pani takie ważne – zaproponował.

Kobieta spuściła wzrok, a Marc od razu wyczuł, że skłamie. Po prostu wiedział takie rzeczy.

– Widzi pan, czekam na telefon od... od przyjaciółki, która jest w Anglii. Umówiłyśmy się, że zadzwoni do tej konkretnej budki. Dokładnie o dziesiątej rano. To znaczy, naszego czasu, bo tam jest... no...

– Późne popołudnie.

– Właśnie – ucieszyła się. – A moja przyjaciółka pracuje, ale akurat będzie miała przerwę i spróbuje zadzwonić, ale jak usłyszy, że numer jest zajęty...

– Niech pani przestanie wciskać mi kit – przerwał ostro – i poda prawdziwy powód.

W odpowiedzi zacisnęła usta. W tym momencie minęły ich dwie kobiety, obie krótko ostrzyżone, blondynka i brunetka.

– Cześć, Hallie – rzuciła brunetka.

Nieznajoma odwróciła głowę z roztargnionym uśmiechem.

– Cześć, Joannie.

Brunetka przeniosła spojrzenie na Marca, a potem znów na swoją znajomą.

– Zadzwonisz później?

– Tak – obiecała Hallie.

Hallie... Ładne imię, pomyślał bezwiednie Marc.

Kobiety poszły dalej, a muzyka w słuchawce zmieniła się ponownie. Teraz leciał jeden z przebojów Rolling Stonesów, akurat ulubiony kawałek Marca. Kiwając głową do taktu, spytał:

– Hallie, powie mi pani wreszcie, o co chodzi?

– Skąd pan wie, jak mam... – urwała, uprzytamniając sobie, skąd zna jej imię.

– Tak przy okazji, ja jestem Marc.

– Miło mi – odparła automatycznie, niczym dobrze wychowana panienka.

Wyciągnęła rękę, sądził więc, że chce mu ją podać, skoro nastąpiło coś w rodzaju prezentacji, tymczasem ona błyskawicznie sięgnęła po słuchawkę!

Prawie jej się udało wywieść go w pole. W ostatniej chwili odepchnął ją łokciem, nie bawiąc się w uprzejmości. Gdyby tego nie zrobił, mogłaby nacisnąć widełki i rozłączyć go.

– Czy pani zwariowała? – huknął.

 

Hallie czuła się strasznie. Nie zamierzała zadzierać z tym ogromnym mężczyzną o zrośniętych nad czołem brwiach i srogim spojrzeniu. Wyglądał naprawdę groźnie, w dodatku rzeczywiście jemu przypadło pierwszeństwo w korzystaniu z aparatu. Niestety, list wyraźnie określał, gdzie i kiedy Hallie ma odebrać telefon. Budka na rynku przed sklepem z artykułami żelaznymi. Punkt dziesiąta. W tej sytuacji naprawdę nie miała wyjścia.

Co robić, myślała z desperacją, podczas gdy mężczyzna imieniem Marc piorunował ją wzrokiem i czekał, aż ona wytłumaczy się ze swojego skandalicznego zachowania. Co robić?

Jej spojrzenie padło nagle na podniszczoną skórzaną teczkę, która stała między stopami nieznajomego. Niewiele myśląc, schyliła się, chwyciła ją w obie ręce i zaczęła uciekać.

– Hej, chwileczkę! – usłyszała za sobą gniewny męski głos.

Przestraszyła się, ale nie porzuciła łupu. Ona, która nigdy w życiu w żaden sposób nie naruszyła prawa! Jednak dziś sytuacja była wyjątkowa, więc cel uświęcał środki, trudno.

Dobiegło ją stłumione przekleństwo. Zerknęła przez ramię. Marc wybiegł z budki i rzucił się za nią w pościg. Słuchawka wisiała luźno. Widząc to, Hallie wzięła duży rozmach i rzuciła teczkę, jak mogła najdalej w głąb zaułka przy kwiaciarni. Mężczyzna pobiegł w tamtym kierunku, by odzyskać swoją własność, a tymczasem Hallie pomknęła z powrotem do telefonu. Wepchnęła słuchawkę na widełki, przerywając połączenie i zacisnęła na niej obie dłonie. Zadzwoń, poprosiła w myślach, bo olbrzym zbliżał się ku niej z wyciągniętym złowrogo palcem.

– Zadarła pani z niewłaściwą osobą – warknął takim tonem, jakby wypowiadał komuś wojnę.

– Proszę mi wierzyć, gdyby to nie było naprawdę ważne, nie zrobiłabym tego – broniła się.

Potężna dłoń opadła na jej bark.

– Powinienem teraz panią zaaresztować.

– Zaaresztować?

– Tak. Ja tu reprezentuję prawo. – Bezceremonialnie pociągnął ją za ramię.

Hallie z całej siły przywarła do słuchawki, nie dając się od niej oderwać.

– To boli!

Puścił ją natychmiast, odgadła więc, że doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej siły i pilnował się, by kogoś nieopatrznie nie skrzywdzić.

Wskazał kciukiem swoją szeroką pierś.

– Jestem nowym komendantem policji w tym mieście – wycedził z furią przez zaciśnięte zęby. – Właśnie przyjechałem.

– Och! I jak się panu u nas podoba? – odparła odruchowo.

Omal nie zaczęła chichotać, bo zabrzmiało to idiotycznie, lecz Marc nawet się nie uśmiechnął. Z powrotem wycelował w nią palcem, więc Hallie znów zaczęła błagać w myślach telefon, by się odezwał. Nie miała pojęcia, jak długo uda się jej bronić przed rozwścieczonym nowym szefem policji.

– Jak wsadzę panią do aresztu, to odechce się pani żartów.

– Ale przecież ja nic takiego nie zrobiłam!

– Nic? Ukradła pani moją teczkę.

– Wcale nie. Ja ją tylko... przeniosłam w inne miejsce. Nic się nie stało.

Drrrrrri!

Oboje drgnęli. Hallie błyskawicznym gestem podniosła słuchawkę i przycisnęła ją do ucha, jednocześnie odwracając się plecami do przedstawiciela prawa.

– Hallie Fitzgerald? – odezwo się po chwili stłumiony męski głos.

Serce waliło jej w piersi.

– Tak.

– Jak chcesz to odzyskać, musisz zapłacić.

Za jej plecami panowała niczym niezmącona cisza, Hallie domyśliła się więc, że Marc słucha uważnie.

– To znaczy? – spytała, starając się, by zabrzmiało to zupełnie naturalnie.

– Dwadzieścia pięć tysięcy dolców.

– Co?

– I żadnej policji, żadnego FBI, nic z tych rzeczy. Zrozumiałaś?

– Oczywiście – zapewniła lekkim tonem, myśląc jednocześnie o komendancie policji, próbującym podsłuchać tę rozmowę. – Skąd jednak mogę mieć pewność, że...

– Dwadzieścia pięć patoli albo więcej tego nie zobaczysz – przerwał jej głos w słuchawce.

Zaśmiała się perliście, nadal udając na użytek podsłuchującego, że to zupełnie niewinna rozmowa.

– To naprawdę dużo pieniędzy.

– Rusz głową i znajdź kasę – uciął ostro szantażysta i rozłączył się.

Hallie poczuła się kompletnie bezradna. Równie dobrze można było zażądać od niej miliona – nie zrobiłoby to najmniejszej różnicy. I tak nie posiadała żadnych oszczędności. Ledwo wiązała koniec z końcem. Oba budynki, dom i muzeum, wymagały remontu, więc nawet gdyby miała cokolwiek, musiałaby wszystkie wolne środki przeznaczyć na niezbędne naprawy. W dodatku skąd mogła wiedzieć, czy szantażysta naprawdę ma jej rzeczy? Zakończył rozmowę, zanim zdążyła zażądać jakiegoś dowodu.

Ktoś postukał ją palcem w ramię. Podskoczyła, odwróciła się gwałtownie i spojrzała na Marca, o którym na moment zdążyła zapomnieć. Nadal popatrywał na nią srogo, ale teraz w jego wzroku widniało też zaciekawienie.

Po raz pierwszy zwróciła uwagę na jego oczy – bardzo jasne, orzechowe, z zielonymi i szarymi cętkami. Rzęsy miał grube i czarne, podobnie jak brwi i włosy. Na mocno zarysowanej szczęce już o dziesiątej rano widniał ciemny ślad odrastającego zarostu. Krótko, po wojskowemu obcięte włosy dodatkowo podkreślały surowe rysy męskiej twarzy o wydatnych kościach policzkowych. Wydawało się, jakby składał się z samych kątów i linii prostych, jakby nie było w nim żadnej łagodności.

Idealny materiał na szefa policji.

Gdy Hallie przypomniała sobie, kogo ma przed sobą, zrobiło się jej niewyraźnie.

– Proszę – powiedziała tak pogodnie, jak tylko zdołała i wcisnęła mu słuchawkę do ręki. – Może pan teraz zadzwonić.

Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się szybko. W środku cała się trzęsła. Co on zrobi? Pobiegnie za nią i zaaresztuje? A może machnie ręką na całe zdarzenie i da sobie spokój?

Po co próbowała zmyślać o tej przyjaciółce w Anglii? Tylko pogorszyła sytuację, on nie uwierzył w ani jedno słowo. I trudno mu się dziwić, przecież nigdy nie umiała kłamać – w odróżnieniu od swojej kuzynki, Trący, która potrafiła łgać jak z nut. Hallie chciałaby mieć odrobinę takiego talentu, oczywiście nie za dużo. Tak troszeczkę, w sam raz.

– Hej, proszę pani! – zawołał za nią Marc.

Zamarła, po czym odwróciła się powoli, spodziewając się najgorszego.

– Tak? – pisnęła słabo, jak mała polna mysz złapana w pułapkę.

Zawahał się, a potem machnął ręką.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • srebro19.xlx.pl